– Skazani na dożywocie lubią na przywitanie tak po męsku się objąć – opowiada ks. kapelan Wiktor Kudriaszow. – Z początku miałem wątpliwości. Jak to, mam przytulić się do zabójcy? Ale zostawiłem te myśli za drzwiami. Przecież przychodzę tu do człowieka.
Wiktor Kudriaszow od pięciu lat jest księdzem. Od dwóch – jednym z trzech kapelanów posługujących osadzonym w najstarszym litewskim więzieniu na Łukiszkach w Wilnie. – Odwiedzam ich w każdy czwartek, w dzień ustanowienia Eucharystii, co bardzo mi pomaga – opowiada.
Rękę dać temu, który jest między niebem a ziemią – to trudne. Pozwolenie na wejście do więzienia dostaje w styczniu na cały rok. Za każdym razem musi poddawać się kontroli osobistej. – Nie wolno nam wnosić aparatu, papierosów, narkotyków, tylko dewocjonalia – zaznacza. Pakuje je do dużej torby, która jest dokładnie sprawdzana. Zanosi więźniom różańce z instrukcją odmawiania wypisaną na dołączonej kartce. Kilka razy oni sami – młodzi mężczyźni – poprosili go, żeby poświęcił różańce, które zrobili z chleba. – Święciłem je tak, jak kiedyś robili to księża wśród zesłanych na Sybir – mówi. – Jednego razu któryś z osadzonych zrobił różaniec z pestek oliwek. Wykonanie go na pewno było bardzo pracochłonne. Inny prosił, żeby poświęcić jego różaniec z trupią czaszką znajdującą się w miejscu krzyża. Zaprotestowałem, mówiąc, że nie zrobię tego, dopóki jej nie zdejmie. A on na to, że ta czaszka to prawda o jego życiu.
Uginają karki
O nominacji na kapelana więziennego dowiedział się przez telefon podczas zgrupowania modlitewnego w Zakopanem. Nie było to dla niego zaskoczeniem, bo już znał to więzienie z długą historią, zbudowane w czasach carycy Katarzyny I. Budynki widziane z lotu ptaka układają się w literę J – pierwszą w imieniu Jekaterina. Za czasów carskich, hitlerowskich, litewskich i sowieckich przetrzymywano i męczono w nich więźniów politycznych różnych narodowości. To jedno z najokrutniejszych miejsc odosobnienia i kaźni Polaków w rosyjskim i radzieckim systemie represji. Dziś przypomina inne więzienia z ostrymi regułami. – Siedzą w nim skazani za narkotyki, alkoholizm, kradzieże, napaści – wylicza. – Moja posługa więźniom Łukiszek rozpoczęła się, kiedy byłem klerykiem. Władze więzienia zaprosiły nas do tutejszego szpitala, tłumacząc, że przebywają tam chorzy na depresję, agresywni, często wszczynający ze sobą bójki. Liczyły na to, że uspokoimy ich i podtrzymamy na duchu. Na spotkanie przyszło 40 więźniów, czyli wszyscy. Kilka razy odwiedziliśmy ich też w celach. To były czasy, że tłoczyło się w nich nawet dwudziestu osadzonych – opowiada. Podkreśla, że po odzyskaniu niepodległości wiele zmieniło się na lepsze w traktowaniu więźniów. Z czasem zaczęli też posługiwać skazanym na dożywocie, których w więzieniu jest prawie stu. – W większości to mafia litewska – wyjaśnia ksiądz. – Niejednego z nich trzyma wiara, która nie przyszła nagle. Rok, dwa lata, pięć lat siedzieli w więzieniu i wreszcie te twarde karki pochylali do ziemi.
Przez skręty
Już na początku wpadł na pomysł, żeby na każdym z trzech oddziałów umieścić tzw. skrzynki kapelana, do których więźniowie mogą wrzucić prośbę o spotkanie z nim. – Zwykle w czwartek od 9 do 15 dozorca przyprowadza jednego więźnia, potem go odprowadza i przychodzi z drugim – opowiada kapelan. Pierwszy raz spotykają się na 15 minut, drugi – na pół godziny i kolejno na coraz dłuższy czas. Przede wszystkim rozmawiają, ale więźniowie proszą też o spowiedź, o modlitwę za siebie i rodzinę. – U nas, na Wileńszczyźnie, to się odbywa w trzech językach: polskim, litewskim i rosyjskim, a czwarty to angielski. Mówią nim nasi bracia w Chrystusie – Afrykanie. Z Wietnamczykami, którzy przez Litwę, Białoruś i Rosję próbują przedostać się do Polski i Niemiec, rozmawiam na migi – mówi. Kiedy przez jakiś czas nie przychodzą na spotkania, księża idą do ich cel, znajdujących się w kolejnych sekcjach więzienia. – Przez nasze dobre słowo otwierają się, zaczynają z nami rozmawiać – podkreśla. – Ktoś mi mówi: „Miałem sen straszny, co mam czynić?”. Sumienie ma ciemne i pyta, jak żyć. Ja mu błogosławię i radzę: „Co dla nocy, zostaw jej, a teraz inwestuj w dzień i módl się »Ojcze nasz«” – opowiada. Nieustannie jest świadkiem, jak mówi, małych nawróceń. – Ostatnio młody mężczyzna poprosił mnie o Mszę św. Na wolności ma żonę i małe dziecko, a grozi mu dziesięć lat. To jego krok do Pana Boga – opowiada. Ostrożnie patrzy na proszących o Biblię, bo zdarza się, że z jej kartek więźniowie robią skręty. Choć słyszał, że ktoś podczas ich zwijania zaczął machinalnie czytać Biblię i się nawrócił.
Jestem w swojej łodzi
Ksiądz Kudriaszow urodził się w Gruzji, ale w akcie urodzenia napisano, że w ZSRR. Jego mama jest Gruzinką, ojciec Rosjaninem, z zawodu wojskowym. Kiedy synek był mały, przenieśli się pod Wilno, gdzie Wiktor zaczął chodzić do polskiej szkoły. Kiedyś, gdy bawił się koło kościoła, do którego nie chodził, bo rodzice byli niewierzący, podszedł do niego ksiądz i poprosił o sól. Okazało się, że to proboszcz. Potem zwierzył mu się, że sam nie wie, dlaczego zagadnął bawiącego się w piaskownicy chłopaka, a nie poszedł kupić soli do odległego zaledwie o 100 metrów sklepu. Po tamtej rozmowie zaczął zachęcać Wiktora, żeby został ministrantem, ale okazało się, że dzieciak nie jest ochrzczony. Ochrzcił go jako 10-latka, a potem wciągnął w życie Kościoła. Pomagający przy parafii bracia Krwi Chrystusa organizowali dla ministrantów rekolekcje i pielgrzymki do świętych miejsc w Polsce, dzięki którym poznał nasz kraj. – Tego samego księdza spotkałem znów jako 19-latek, kiedy wstępowałem do seminarium duchownego – wspomina. – Był rektorem roku przygotowawczego i naszym ojcem duchownym. Po formacji kapłańskiej, która na Litwie trwa osiem lat, przyjął święcenia z rąk kard. Audrysa Juozasa Bačkisa. Teraz jest członkiem wspólnoty św. Filipa Nereusza, która odrodziła się po sowieckich czasach na wileńskim Antokolu.
Rozmawiamy, siedząc przy stole w o dremontowanych piwnicach z wysokimi, ozdobnymi sklepieniami, gdzie znajduje się oratorium wspólnoty. – Naszym zadaniem jest niesienie drugim radości w Duchu Świętym – wyjaśnia. To przesłanie przekazuje nie tylko więźniom na Łukiszkach, ale też członkom Domowego Kościoła, którym się również zajmuje. Wspomina, że kiedy był jeszcze w seminarium, kard. Bačkis podczas prywatnej rozmowy zapytał go: „Chcesz być księdzem, ale czy Pan Bóg tego chce?”. – Przez moje dalsze życie przyszła odpowiedź – mówi. – Czuję, że naprawdę jestem w swojej łodzi.
Schodzę do piekła
– Przychodzę do więźniów z całym arsenałem tekstów modlitw w trzech językach, a nawet po angielsku – opowiada. – Jest wśród nich Koronka do Miłosierdzia Bożego, modlitwy siostry Faustyny, obrazki Jezusa Miłosiernego i Matki Bożej Ostrobramskiej, które wydrukowały siostry betlejemskie – dodaje. Przynosi też Biblię, katechizm, modlitewniki, krzyżyki, a przed świętami – długopisy, papier, koperty, kartki, żeby wysłali je do bliskich. Ofiarowuje im też świece Caritas i opłatki, by mogli poczuć, że to wyjątkowy czas. Duszpasterzuje również wśród aresztantów czekających na wyrok, którzy przez dwa tygodnie nie mogą się z nikim kontaktować, nie tylko osobiście, ale i telefonicznie. W razie potrzeby rozmawiają tylko z psychologiem, adwokatem i właśnie księdzem. Spotyka się też z najniższą kastą więźniów, tzw. posługującymi, zajmującymi się podawaniem posiłków i sprzątaniem. Zwykle to ludzie, którzy popełnili wykroczenia w innych, lżejszych więzieniach i dlatego przeniesiono ich do tego z rygorami. Wśród 60 osadzonych z takimi wyrokami 80 proc. to młodzież. Ksiądz podkreśla, że zazwyczaj nawet skazani za kilkukrotne morderstwo nie przyznają się do winy. – Nie boję się zwrócić im uwagi, że jeżeli tu trafili, to z jakiegoś powodu. Mam zwyczaj mówić prawdę w oczy, żeby nie zostawiać ich w grzesznym przekonaniu, że są niewinni. Razem z nimi na całość schodzę do piekła, żeby pomóc im z niego wyjść. Na przykład mówię w oczy romskim kobietom, dilerkom narkotyków, że niszczą życie dzieciom nie tylko innych matek, ale i swoim. Spuszczają wtedy głowy, patrzą na mnie spode łba, coś tam złorzeczą, bo to romski temperament, a czasem już nigdy nie wracają. Ale ja wiem, że prawda w nich pozostała i będą musiały coś z nią zrobić.
Czas na zamyślenie
Na pierwszym oddziale przebywają więźniowie skazani na dożywocie. Z nimi ks. Kudriaszow spotyka się w specjalnym pokoju kapelana. Wisi w nim krzyż bez sylwetki Chrystusa, żeby z tego miejsca mogli korzystać nie tylko katolicy, ale również prawosławni i protestanci. Na drugim oddziale rozmowy odbywa w pokoikach dozorców. Na trzecim zdarza się, że odwiedza więźniów w ich celach. Kapelana nikt nie ochrania, nikt z dozoru nie stoi za drzwiami i nigdy nic się nie stało.
W ramach ewangelizacji przy pomocy litewskiej Caritas zaczęli organizować dla osadzonych kursy Alfa. – Poszło tak dobrze, że przygotowali kolejne stopnie – mówi. – Dozór pozwalał nam przynieść jedzenie, owoce, ale teraz mamy zakaz, bo niektórzy więźniowie przychodzili tylko po to, żeby zjeść. Kilku osadzonych poprosiło o chrzest, bierzmowanie. Przyjęli je z rąk kard. Bačkisa, który odwiedza ich do dziś.
Jednym z osadzonych w tym więzieniu był skazany na 10 lat autor popularnej książki „Siedem metrów kwadratowych”. Skrócono mu wyrok, bo przez rok przysposabiał do życia kolegę więźnia – niepełnosprawnego fizycznie głuchoniemego, który wcześniej nie umiał sam nawet pójść do toalety. Jednak większość odsiaduje pełne wyroki.
– Uczę się przy nich wytrwałości – przyznaje ks. Kudriaszow. – Kiedy przychodzą kolejny raz, pytają: „I co, znowu będziemy o tym samym rozmawiać?”. Odpowiadam, że teraz będzie głębiej, z większą wiarą. Chcę im przekazać, że Bóg jest i działa przez ludzi i Kościół. Tłumaczę, że jest przy nich przez to, że do nich przyszedłem, że jeszcze w Niego wierzą – mówi. Pyta, gdzie widzą dobro, i słyszy bezradne: „Nie widzę!”. Siedzi naprzeciwko mężczyzn, którzy nie potrafią opanować płaczu, którym trzęsą się ręce. – Chcę, żeby sami zrozumieli, że dobro jest w ich dzieciach, współmałżonkach, kolegach, chorej mamie. To motywacja, żeby znaleźli chęć do życia. Wielu mówi, że dzięki mnie ma czas na zamyślenie. Ja też często zamyślam się nad nimi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.