Kim są młodzi w Kościele? Wydawało mi się, że są jego siłą, nie petentami.
Z mieszanymi uczuciami przeczytałem przygotowany przez młodych w marcu w Rzymie przedsynodalny dokument. Postulaty jak postulaty. Pod większością z nich, choć jestem już stary, spokojnie mógłbym się chyba podpisać. No, nie licząc tego, dość dla mnie karkołomnego, w którym młodzi nie zgadzający się z nauczaniem Kościoła domagają się, by mogli czuć się jego częścią. Czytając ten dokument miałem jednak wrażenie, że przebija z niego pewne... hmm, jak to nazwać... Niedojrzałość? Rozdwojenie jaźni? Jakoś tak.
Młodzi oczekują od Kościoła – czytam niejeden raz w dokumencie. To kim ci młodzi są? Nie są Kościołem? Kościołem są tylko starzy? Owszem, z dokumentu wynika, że młodzi są członkami Kościoła i chcą czuć się jego częścią. Ale jednocześnie pojawiają się tego typu postulaty, jakby to jednak nie był ich Kościół. Rozumiem, gdy oczekują od Kościoła rodziny, chorzy czy jeszcze jakieś inne grupy. Ale nie brzmi to dobrze, gdy kategorią wyróżniającą jakąś grupę w Kościele jest nie powołanie, a wiek.
Rozumiem, gdyby taki roszczeniowy styl przyjęli gimnazjaliści. Są bardzo młodzi. Ale... Wedle prawa chyba większości krajów świata osiemnastolatkowie są już dorośli. W Polsce mogą być radnymi. Potem, mając 21 lat mogą zostawać posłami, mając 25 lat – burmistrzami, 30 lat, senatorami. W Kościele jest podobnie. Kapłanami zostają też zazwyczaj młodzi, bo dwudziestoparoletni mężczyźni. I to w dużej mierze od nich zależy to, co dzieje się w duszpasterstwie. To od kogo młodzi oczekują spełnienia swoich postulatów? Czemu oczekują, że „Kościół niemłodych” (czyli starych) ma się starać, by im w Kościele było dobrze? Czy nie jest tak, że to oni sami powinni tworzyć w Kościele tę atmosferę, te struktury, których – ich zdaniem – w tym Kościele brakuje? Ktoś im broni?
To nie jest tak, że młodzi by chcieli, ale starzy blokują. Nie znam proboszcza, który by nie był otwarty na inicjatywy młodych. Dodam, sensowne inicjatywy. Wyrosłem z ruchu oazowego, w którym animatorem zostałem mając 16 lat. Zostałem, bo starszych zabrakło. I nikt się nie dziwił, nikt nie miał pretensji. Zaufano mi. Nie zależało ode mnie duszpasterstwo w parafii, ale ode mnie zależał kształt spotkań mojej grupy. Czyli bardzo wiele. Razem z innymi, tylko trochę starszymi, tworzyliśmy ważna grupę w parafii, a ksiądz tak naprawdę niczym nie kierował, ale był naszym opiekunem (czyli dyskretnie czuwał, żebyśmy głupstw nie robili). Czy dziś coś się zmieniło? Młodym przestano ufać? Bez przesady...
Przebijający z tego dokumentu sposób myślenia o obecności w Kościele młodych to pewnie efekt zmian społecznych, jakie nastąpiły w ostatnich 30-40 latach. Wydłużył się czas edukacji młodych, wydłużył się więc też ich czas zależności od rodziców. I pojawiła się patologia: „starych młodych”, którzy zamiast podejmować „dorosłe” obowiązki, mniej czy bardziej uzależnieni od finansowania przez rodziców, ciągle żyją jak nastolatki. Zajęci różnymi zabawami (czasem nazywanymi pasjami) oczekują, że wystarczy, iż zgłoszą postulat, a starzy już wszystko załatwią. Winni temu są oczywiście nie tylko młodzi, ale też „starzy”. Nie tylko ci, którzy finansując „starych młodych” okaleczają ich, uniemożliwiając im przejście w dorosłość, ale i ci wszyscy, którzy różnymi przepisami każą rodzicom i wychowawcom trząść się nad szesnastolatkami tak samo jak nad siedmiolatkami (zobacz różne przepisy dotyczące opieki nad dziećmi i młodzieżą w szkole). To jest chore.
Myślę, że najwyższy już czas zacząć pracę na rzecz tego, by ten czas dorastania młodych skrócić do sensownych rozmiarów. By będąc dorośli jak dorośli byli traktowani, ale i by wiedzieli, że powinni już sami podjąć „dorosłe” obowiązki. Inaczej społeczeństwa tracą to, co jest największym atutem młodych: świeże pomysły i siły do ich wdrażania. Kościół też...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.