Spędził 19,5 roku w więzieniach, budził postrach, bił i kradł. A jednak 11 marca został w Katowicach ustanowiony nadzwyczajnym szafarzem Komunii Świętej. Poznaj historię człowieka, którego nienawiść skruszył Jezus Miłosierny.
Krzysiek spędził młodość w Żorach. Jego rodzice chodzili do kościoła tylko okazjonalnie. Miał za to bardzo wierzące babcie.
Kiedy był w czwartej klasie podstawówki, jego ojciec, górnik, wyjechał do pracy na Węgry. Dzięki temu, choć w Polsce na początku lat 80. XX wieku panował kryzys, w ich mieszkaniu materialnie niczego nie brakowało. Tyle że tata rzadko bywał w domu w okresie, gdy jego syn potrzebował ojcowskiej ręki.
Krzyśkowi imponowało wtedy towarzystwo, w którym się paliło. Jego pierwsze, drobne kradzieże polegały więc na tym, że podbierał mamie pieniądze na papierosy. A gdy nie umiał jej podkraść kasy, wynosił z domu różne przedmioty i sprzedawał je. Gdyby wtedy ktoś pomógł mu zawrócić ze złej drogi... Niestety, drobne grzechy pociągały za sobą coraz cięższe. Poznał wszystkich największych chuliganów z Żor, w tym chłopaków z poprawczaka. – Chciałem być jak oni, zaistnieć w grupie. A potem przerosłem ich wszystkich i samego siebie też – wspomina dzisiaj Krzysztof.
Czasem mama jechała do taty na Węgry, a wtedy Krzysiek z siostrą zostawali pod opieką babci Hildy. Ani babcia, ani mama nie dawały sobie z chłopakiem rady. Zaczęły się wagary, wąchanie rozpuszczalników i ucieczki z domu. Mama, chcąc nim wstrząsnąć, spuszczała mu lanie. Wtedy jednak w Krzyśku wzbierała nienawiść i tym bardziej chciał uciekać z domu.
Mama siwieje
Także jego kradzieże stawały się coraz bardziej zuchwałe. Z komórek w piwnicach najpierw zabierał tylko kompoty, później także rowery. Pod podłogą w szkole odkrył kanały na instalacje i wraz z kumplem wykorzystał je w nocy do włamania. Dotarli tymi kanałami pod salę gimnastyczną i ukradli wszystkie piłki. Od tego czasu dzieci na wuefie tylko biegały i ćwiczyły, bo nie miały już czym grać.
O Panu Bogu Krzysztof przypominał sobie rzadko. Żarliwie modlił się w windzie, jadąc do mieszkania, żeby mama nie poczuła od niego rozpuszczalnika. Kiedy mama pojechała na Węgry, wziął kluczyki do ich fiata 125p i woził nim kolegów po Żorach. Po kilku dniach auto nie nadawało się do jazdy. – Tata później zezłomował samochód, bo nie opłacało się go już naprawiać – relacjonuje.
Kiedyś usłyszał, jak babcia Hilda opowiada o pielgrzymce na Jasną Górę i o tym, że szła gdzieś „po kolanach”. – Wyśmiewałem się z babci. Zapytałem, po co chodzić na kolanach. A ona: „Żebyś się zmienił i poprawił”. Pamiętam, jak głupio mi się wtedy zrobiło – mówi.
Wkrótce babcia Hilda trafiła do szpitala w Katowicach. Po operacji źle wyglądała. Chłopak pomyślał, że jak babcia umrze, to jej pieniądze wezmą mama i wujek. Dorobił więc klucze do mieszkania w Wodzisławiu. Wraz z kumplem zabrał złoto i niemieckie marki. Przepił je w parę dni. Gdy babcia wyszła ze szpitala, wszystkiego się wyparł, choć sąsiadka Hildy widziała go koło jej mieszkania.
Chłopak okradł też w Rybniku swoją siostrę i szwagra, i to tuż po tym, jak urodziło się im dziecko. W czasie odwiedzin cioci i wujka pod Siedlcami ukradł im całą wypłatę. Kiedy mama była w szpitalu, sprzedał kolorowy telewizor z ich mieszkania. Był wtedy pijany; gdy wytrzeźwiał, tego akurat żałował. Prawie co noc kradł też wtedy z kumplami innego malucha, żeby sobie pojeździć; jednego dla zabawy utopili w stawie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.