Afrykańscy prezydenci z wielkim trudem oddają władzę. To, że gdy jej nie oddają rządzone przez nich kraje pogrążają się w konfliktach i cierpią niewinni ludzie mało już ich interesuje. By nie powiedzieć, że wcale…
Najlepszym przykładem jest obecnie Demokratyczna Republika Konga. Kraj kolejny rok z rzędu targany jest kolejną wojną. Drastycznie wzrosła liczba uchodźców. Ludzie cierpią głód i umierają ponieważ nie mają podstawowych lekarstw. Świat przypomina sobie o tej wojnie z rzadka, bo sam na niej za bardzo korzysta. Póki sytuacja jest niestabilna łatwiej bezkarnie grabić znajdujące się tam bezcenne surowce mineralne. Zachodnie firmy mają szemrane umowy z wierchuszką polityczną. Póki jest u władzy interes się kręci. To, że kraj w żadnej mierze na tym nie korzysta nikogo nie interesuje. Sytuacja z każdym tygodniem staje się coraz bardziej napięta. A prezydent Joseph Kabila, jak nie oddał władzy, mimo niekonstytucyjnego przedłużenia swego mandatu, tak dalej nie oddaje. Co więcej, ponieważ jego ustąpienia głośno domaga się także kongijski episkopat, siły proprezydenckie czynią wszystko, by zdyskredytować wiarygodność Kościoła. Metoda stara jak świat. Podobnie sytuacja ma się w sąsiedniej Rwandzie, gdzie naród „w wolnym referendum” opowiedział się za przedłużeniem mandatu prezydenta. Tyle, że tam nie trwa wojna. Twarda ręka reżimu Paula Kagame robi swoje, a że łamane są prawa człowieka i ludzie znikają. Tego drobiazgu świat nie widzi, bo wciąż czuje się winny swych wyraźnych zaniedbań z czasu ludobójstwa.
Niestety krwawy scenariusz może powtórzyć się w Burundi. „Króluje tam krwawa dyktatura, a ludzie żyją w strachu” – tak sytuację w tym maleńkim afrykańskim kraju definiują biskupi i księża, którzy rozmawiając z agencją Fides prosili o zachowanie anonimowości w obawie o swe bezpieczeństwo. Polityczne represje poprzedzają majowe referendum, które ma doprowadzić do zmiany Konstytucji, tak by obecny prezydent mógł rządzić krajem przez kolejne lata aż do 2034 roku!!! Właśnie niechęć do oddania władzy przez Pierre’a Nkurunzizę, który już w 2015 roku złamał Konstytucję przedłużając swój mandat na kolejną trzecią kadencję zepchnęły ten kraj na krawędź wojny domowej. Poważny kryzys polityczny sprawił, że ponad 400 tys. Burundyjczyków schroniło się w krajach ościennych. Kolejne miesiące to tylko zaostrzanie politycznego terroru.
I kolejny doskonale nam znany scenariusz zza żelaznej kurtyny. Zastraszani ludzie siłą wpisywani na listy referendalne. Nauczyciele i studenci, którym grozi się utratą pracy i możliwości dalszej nauki jeśli nie poprą zmiany Konstytucji. Systematycznie „uciszani” ludzie opozycji, których ciała porzucane są na ulicy. Tylko na ulicach stołecznej Bużumbury ginie miesięcznie ok. 40 osób. Kościół próbuje kłaść podwaliny pod dialog społeczno-polityczny i budować sprawiedliwość, jednak wszelkie wezwania do rozmów klasa rządząca puszcza mimo uszu. Możemy być bardziej niż pewni, że w tym afrykańskim kraju wybuchnie kolejna krwawa wojna. Trudno bowiem (niestety) uwierzyć w to, że wspólnota międzynarodowa zechce wywrzeć zdecydowany nacisk na prezydenta Nkurunzizę i jego popleczników, by jednak odstąpili od referendum. Liczy się pieniądz i władza, a nie dobro Afrykanów. Niestety także najnowsza historia Czarnego Lądu boleśnie o tym przekonuje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).