publikacja 24.12.2017 12:00
Na początku był chaos…
Postać Jezusa w porównaniu do sylwetki Maryi i ogólnego „zgiełku” scen przedstawionych na ikonie wydaje się jakby ginąć. Czy oznacza to, że jest ona mało ważna? A może Rublow (bo jego ikonę tutaj odczytujemy) na długo przed Bruegelem odkrył ewangeliczną prawdę, że największe dzieła dokonują się w ukryciu, jakby na marginesie życia, oraz estetyczną zasadę ekspozycji znaczenia przez pozorne pomniejszenie ekspresji? Może geniusz ikon jest większy, niż nam się wydaje? Ten trop wydaje się być właściwy. Wskazuje na to silne nagromadzenie największych kontrastów skupionych na samej osobie Jezusa. Mamy tutaj kontrasty zarówno kolorystyczne, jak i znaczeniowe. Jezus, jak zostało to już wspomniane, owinięty jest w pieluszki, które kojarzą się wyraźnie z pogrzebowym całunem. Złożony jest w żłobie przypominającym grób. Jego spowita bielą postać osadzona jest w ciemnej grocie. A więc w narodzeniu Jezusa spotyka się światłość z ciemnością, życie ze śmiercią. Jezus jest światłością rozbłyskującą pośród ciemności. Jego narodzenie jest zstąpieniem do otchłani ludzkiego grzechu. Niegdyś człowiek został stworzony po to, aby żył i to żeby żył wiecznie. Przez grzech sam człowiek zniszczył ten pierwszy zamysł Boga, przez co życie ludzkie zaczęło zmierzać w kierunku śmierci, chociaż ludzkie serce i ludzkie pragnienia wyrywają się, powodowane tęsknotą, w kierunku wiecznego życia. Jezus rodząc się, z pełną świadomością od początku zmierza ku śmierci i jednocześnie swoim życiem dokonuje pewnego przełamania. Swoją osobą, swoją ludzką istotą zanurzoną w rwącym prądzie historii zmierzającej ku otchłani, idąc świadomie pod jej prąd, próbuje zawrócić jej bieg. Już w swoim narodzeniu, w punkcie absolutnej intensyfikacji życia, rzuca się w przepaść śmierci, by to ciemne jądro grzesznego świata rozbić i rozproszyć swoim światłem. I z tego względu ta najmniejsza na ikonie postać, a jednocześnie najbardziej naznaczona paradoksami i sprzecznościami, staje się centrum zespalającym całą ikonę. Chrystus na ikonie Narodzenia jest punktem geometrycznym, kamieniem węgielnym i zasadą hermeneutyczną scalającą rozbity świat w jedną, doskonałą całość. Wszystko na ikonie należy zatem czytać przez pryzmat Jego osoby.
Popatrzmy więc jeszcze raz na Maryję. Już wiemy, że Jej odwrócenie się od Jezusa jest tylko pozorne, że jest rozpalona Duchem i pogrążona w kontemplacji Syna w swoim sercu, przez co między tymi dwiema postaciami istnieje tak naprawdę ogromne porozumienie. Ikona rozbitego świata w ten sposób zaczyna zrastać się w spójną całość. Ale to nie wszystko: łoże Maryi przywodzi skojarzenie z tym, które możemy zobaczyć na ikonie Zaśnięcia. Jest to zatem nie tylko łoże płomiennego Ducha, ale także śmierci i przejścia do wieczności. Maryja zatem w pełni identyfikuje się z Synem i doskonale przeżywa od początku do końca Jego misję. Przez to przedstawiony na Bożym Narodzeniu związek między Matką a Jezusem przewyższa więź, którą mogłoby wyrazić najczulsze przytulenie dzieciątka przez matkę. Ponadto ikona w ten sposób pokazuje, jak Narodzenie zbawia (scala) rozbity świat.