Co działo się w namiocie na Małym Rynku w Krakowie, opowiada s. Teresa Pawlak.
Łukasz Kaczyński: Jak wyglądało zainteresowanie Namiotem Spotkań, który w ramach krakowskiej odsłony Światowego Dnia Ubogich stanął na Małym Rynku?
S. Teresa Pawlak: To miejsce przez kilka dni przeżywało ogromne oblężenie. Niektóre osoby przebywały w nim po 12 godzin, co pokazuje, że taka przestrzeń jest potrzebna. Miejsce, gdzie nie przychodzi się na chwilę, ale spędza w nim czas. W namiocie można było usiąść, opowiedzieć historię swojego życia, ale też zdobyć potrzebne informacje. Nasi goście nie tylko jedli, pili i grzali się, ale aktywnie włączali się we wszystkie inicjatywy dla nich przygotowane.
Potrzebujący mogli także wziąć udział na przykład w warsztatach fotograficznych czy uszyć czapkę. Ktoś może zarzucić, że to niepotrzebne i że niezbędna jest bardziej konkretna pomoc.
Te właśnie inicjatywy pokazały, że osoby „z ulicy” są bardzo wrażliwe i inteligentne, tylko często coś im po prostu nie wyszło w życiu. Zdjęcia ich autorstwa, które oglądaliśmy, były naprawdę dobre. Pokazywały nam ich prawdziwe wnętrze. Ale to zaangażowanie, choćby w uszycie czapki, warsztaty literackie czy wykonanie dobrego kadru, było im potrzebne. W ich oczach było widać, że ponownie poczuły, że są kimś, że potrafią coś zrobić. Czuły się dowartościowane.
A jakie stanowiska cieszyły się największym zainteresowaniem?
Ubodzy i potrzebujący, którzy do nas trafiali, bardzo chętnie korzystali z usług fryzjerskich i możliwości darmowego wykonania zdjęć do dokumentów. Także spowiednicy i wstawiennicy nie byli bezrobotni – nasi goście poszukiwali nieco bardziej uduchowionej formy rozmowy, dotykającej wnętrza. Jednak ludzi łączył najbardziej stolik – i nie chodziło tylko o to, że być może w końcu mogli się najeść, ale myślę, że nawet bardziej o to, że w prawie normalnych warunkach mogli na spokojnie usiąść z drugim człowiekiem i się przed nim otworzyć.
Czy zatem wydarzenie, które miało uwrażliwiać na ubogich, nauczyło nawiązywania relacji – zarówno tych, którzy pomocy potrzebują, jak i tych, którzy ją okazują?
Tak naprawdę każdy z nas jest ubogi – jedni materialnie, drudzy duchowo. Wszyscy doświadczamy jakiejś biedy, a możliwość podzielenia się nią z drugim człowiekiem jest często oczyszczająca. Oczywiste jest, że do naszego namiotu przychodzili przez ostatnie dni biedni. Ale bardzo nas cieszyło, że pomagający nam wolontariusze, po pierwszym stresie i bliższym poznaniu naszych gości, przychodzili się z nimi widzieć nawet poza wyznaczonymi dyżurami. Więc rzeczywiście Światowy Dzień Ubogich stał się świętem ludzkich serc, które chcą się prawdziwie spotykać.
Czy Namiot Spotkania odsłonił jeszcze jakieś problemy krakowskiego społeczeństwa?
Podczas rozmów z psychologami czy też prawnikami okazało się, że jest wiele osób, które – co prawda – nie są bezdomne, ale znajdują się nieraz w poważnych kryzysach i blisko tej granicy. Często są to osoby starsze, mało zaradne, niepotrafiące pójść do urzędu czy też poradzić sobie z jakimiś formalnościami. W Namiocie Spotkań mogły na pewno otrzymać doraźną pomoc, ale trzeba zauważyć to zjawisko i wprowadzić bardziej kompleksowe rozwiązania w tym zakresie. Druga grupa to byli z kolei ludzie, którzy chcieli wspomóc wydarzenie, bo w swoim życiu nie zareagowali, kiedy ktoś bliski znalazł się na ulicy lub zapił na śmierć. Widać było, że mają wielki żal do siebie i potrzebowali jakoś poradzić sobie z poczuciem winy.
Jak sprawić, by to, co się wydarzyło w Krakowie, nie stało się jednorazowym happeningiem, ale by trwało realnie dalej?
Myślę, że to już się dzieje. To, że potrzebujący i wolontariusze mogli się spotkać i poznać, sprawiło, że zmniejszył się pomiędzy nami dystans. Każdy, kto skorzystał z naszej gościnności, otrzymał także specjalne informatory o miejscach, gdzie na co dzień można uzyskać pomoc. Ważne były też rekolekcje w kościele Mariackim, ze świadectwami osób, które choć bardzo zniszczone, wychodziły na prostą. Ruszamy też z nową akcją „Gość w dom, Bóg w dom”. Chcemy, aby prz+ez te 6 tygodni do Wigilii ludzie poprzez odpowiednią kampanię zrozumieli, że to puste miejsce przy stole to nie tylko nic nieznacząca tradycja. Że naprawdę nie trzeba wiele, by okazać wielkie serce i zaprosić sąsiada z bloku, który być może czas świąt Bożego Narodzenia spędza od kilku lat sam. Tylko prawdziwe i pełne miłości spotkanie z drugim człowiekiem pozwala dostrzec w jego obliczu Chrystusa, co też było niezwykle widoczne przez te kilka ostatnich dni.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).