W Birmie papież pokazał czym w praktyce jest dyplomacja Ewangelii. Mówił prawdę i upominał się o cierpiących, ale w taki sposób, że nie dolewał oliwy do ognia tylko budował mosty porozumienia.
Baczne śledzenie papieskiej podróży do Birmy dla wielu mediów ograniczyło się jedynie do prostego pytania: użyje czy nie słowa Rohingya (bestialsko prześladowana w tym kraju muzułmańska grupa etniczna). No i Franciszek go nie użył. Amnesty International mocno skrytykowała tę decyzję. Podniosły się głosy, że papieska podróż jest porażką. Jeśli patrzeć na nią z perspektywy oczekiwań pewnych mediów i organizacji pewno tak jest. Jest to zarazem pierwsza podróż Franciszka, gdzie tak mocno i zdecydowanie upomniał się o cierpiących i prześladowanych… nie wymieniając zarazem nikogo z imienia. Mimo to każdy kto zna realia tego kraju (a już na pewno miejscowe władze państwowe i religijne) wiedział, że stał się głosem prześladowanych muzułmanów i chrześcijan (aktualnie w tym kraju ta kolejność jest prawdziwsza). Przyjeżdżając do buddyjskiego świata obrał metodę mocno ewangeliczną. Z wyjątkową charyzmą uczył wszystkich Birmańczyków – niezależnie na wyznawaną wiarę, przekonania i pochodzenie etniczne - budowania jedności w różnorodności.
Gdy przyjeżdża się do Birmy pierwsze co rzuca się w oczy, to głębokie rany, mimo upływu lat nadal niezabliźnione, wciąż się jątrzące. Kraj ten naznaczony jest bestialskimi działaniami junty wojskowej, bezkompromisowością mnichów prowadzących buddyzację społeczeństwa przy pomocy siły; naznaczony jest powszechną biedą, głodem, nieufnością do drugiego człowieka. Każdy o tym wie i każdy jest w stanie wyliczyć niekończącą się listę doznanych cierpień i wskazać winnych. Wiedział o tym też Franciszek, który przed pielgrzymką wielokrotnie rozmawiał o sytuacji w kraju z birmańskimi biskupami. Stąd też jego świadomy wybór. Skupienia się na tym co łączy, co jest wspólne, co może zjednoczyć, co może popchnąć na drogę współpracy, przebaczenia, a ostatecznie pokojowej przyszłości. Nie dolewał oliwy do ognia podziałów i nie podsycał pragnienia konfrontacji i zemsty tylko z trudem apostoła niosącego pokój wcielał w życie ewangeliczną logikę spotkania.
Zbyt wcześnie, by oceniać, czy ta metoda zasiewania przyniesie oczekiwane owoce. Pierwsze komentarze płynące z Birmy pokazują jednak, że papieska metoda głoszenia została pozytywnie przyjęta i doceniona przez różne środowiska, na co dzień często mocno zwaśnione. Z mocą proroka Franciszek przypominał, że „różnice religijne nie powinny być źródłem podziału i nieufności, lecz raczej siłą na rzecz jedności, przebaczenia, tolerancji i roztropnego budowania kraju. Religie mogą pełnić znaczącą rolę w leczeniu ran tych, którzy ucierpieli w latach konfliktu”. Przestawienie z logiki podziałów na logikę tego, co łączy w różnorodności brzmiało ze szczególną mocą na poranionej podziałami birmańskiej ziemi.
W buddyjskim świecie jako drogę troski o drugiego człowieka i sposób przezwyciężania wszelkich form nieporozumień, nietolerancji, uprzedzeń i nienawiści papież wskazał nauczanie Buddy i św. Franciszka. Pierwszy zachęcał, by „zwyciężać złego dobrocią, skąpego szczodrością, a kłamcę prawdą”. Podobną drogę wskazuje w swej modlitwie Biedaczyna z Asyżu: „Uczyń mnie, Panie, narzędziem Twojego pokoju, bym tam, gdzie jest nienawiść, wnosił miłość, tam, gdzie obraza – przebaczenie, tam, gdzie ciemności – światło, a tam, gdzie smutek, żebym wnosił radość”. W Birmie Franciszek zdecydowanie poszedł drogą obu tych wskazań.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.