Czyli krótka refleksja o tym, co komu w duszy gra - szczególnie podczas Liturgii.
Już prawie miesiąc mija od momentu przyjęcia przez polski episkopat instrukcji o muzyce kościelnej, a dokument wciąż budzi emocje. W ostatnich dniach dyskusję wywołał jego ósmy rozdział, a w zasadzie krótki fragment, dotyczący muzyki instrumentalnej i tego, że w czasie liturgii nie powinny być używane instrumenty służące do wykonywania muzyki świeckiej. Jako przykłady zostały wymienione takie instrumenty jak perkusja, gitara elektryczna fortepian czy syntezator.
I jak to zwykle bywa, dyskusja ogniskuje się wokół tego jednego wątku, wyrwanego z kontekstu. A wystarczy doczytać następne zdanie, które brzmi: "decydujące znaczenie ma sposób wykorzystania instrumentu oraz wysoka jakość artystyczna wykonania z troską o szlachetne piękno muzyki sakralnej".
Muzyka - jak przypomina instrukcja - jest integralnym elementem celebracji. Jednak nie po to przychodzimy na liturgię, by koncentrować się na niej. Można tutaj zastosować zasadę obowiązującą w medycynie: "po pierwsze nie szkodzić". Nawet organy - jedyny słuszny w liturgii instrument - mogą i nieraz robią więcej złego niż dobrego. Wszystko właśnie zależy od tego, w jaki sposób zostaną wykorzystane. Podobnie rzecz się ma z dopuszczalnym szczególnie w czasie uroczystych celebracji wykorzystaniem orkiestr dętych. Nic na to nie poradzę, ale mnie brzmienie tychże osobiście irytuje do tego stopnia, że mam ochotę zatkać sobie uszy i uciekać z krzykiem najdalej jak się da. Skrzeczenie trąbek, trąb i wszelkiego rodzaju innego dętego ustrojstwa nastraja mnie co najwyżej do modlitwy o to, aby to się jak najszybciej skończyło. Podobnie rzecz się ma z "ubogacaniem" liturgii przez góralskie kapele (nieraz się to zdarza w górskich miejscowościach) albo przez schole dziecięce czy młodzieżowe dręczące nienastrojone gitary i ucho słuchacza fałszywymi, śpiewopodobnymi odgłosami.
Z muzyką jest ten problem, że jest to forma ekspresji, w stosunku do której każdy ma inną wrażliwość. Jeden woli brzmienie skrzypiec, inny dźwięk trąb. Jeden lubi harmonię jazzową, która z kolei jego sąsiada może przyprawić o dreszcze. Jednemu w duszy grają odpustowe rytmy, nawiązujące do biesiadnych polek, inny woli przesterowane brzmienia elektrycznych gitar. Jak to wszystko pogodzić?
Recepta jest prosta: wszystko ma służyć oddawaniu chwale Bogu. Osobiście nie widziałbym większego problemu, gdyby np jakieś koło fanów muzyki fortepianowej spotykało się na wewnątrzwspólnotowej Eucharystii, podczas której akompaniowałby wybitny pianista, a całe zgromadzenie dzięki temu uświęcałoby się i tym chętniej wielbiłoby Pana, im piękniej grałby pianista. To zresztą wynika chyba z samej instrukcji, która głosi m.in.: "Celem muzyki liturgicznej jest chwała Boża i uświęcenie wiernych oraz budowanie wspólnoty wierzących".
To zdanie powinno być kluczem do rozumienia instrukcji, a nie szczegóły dotyczące tego, w czym piszczałkowe organy są lepsze od fortepianu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).