Co możemy najlepszego dać ludziom? Jezusa Chrystusa, którego spotkaliśmy, bo On żyje i działa.
Zaczepy łaski
Sierpień w Polsce to ruch pielgrzymi. Jadąc samochodem mijamy diecezjalne grupy, w naszych miejscowościach jest zaplanowany ich obiad czy nocleg. Bywa, że i sami idziemy na Jasną Górę. Czy rzeczywiście jest to tylko nasz wybór?
Jeśli nam się wydaje, że obecność na konkretnej pielgrzymce to wynik własnej decyzji czy np. kaprysu, to jesteśmy albo naiwni, albo zadufani w sobie. To Pan Bóg powołał nas na pielgrzymkę. Jego działanie jest zawsze uprzedzające. Myśmy tylko pozytywnie odpowiedzieli na to zaproszenie. Do każdego z nas inaczej przemówił, indywidualnie. Motywy, które kazały nam zostawić wszystko i wyruszyć na pątniczy szlak, były różne. Chcemy dziękować, prosić, pokutować, błagać o łaskę wiary, nawrócenia czy zdrowia dla kogoś nam bliskiego, przygotować się na to, co nas czeka. Ale może chcemy znaleźć dobrą żonę czy męża, pobyć w gronie sympatycznych ludzi, których tu możemy spotkać, lub spędzić czas wakacyjny, przemierzając na piechotę urokliwą Polskę.
Z kolejnymi dniami wędrowania – które będą wyznaczać drogę nie tylko na asfalcie, ale i w głąb siebie – zazwyczaj motywy się oczyszczają i uszlachetniają, a nasze widzenie zmienia się, bo poszerza o nowe, Boże perspektywy. Staje się widzeniem wiary. Dlatego każdy motyw to dobry zaczep dla łaski. Stanowi pierwszy krok w kierunku Boga, który nas otwiera na to, co dokona się w czasie drogi i u jej celu. Skoro sam Pan chciał, abyśmy wzięli udział w tych „pieszych rekolekcjach”, to dlatego, żeby nas hojnie obdarować. Swoje łaski związał z wydarzeniem pątniczej drogi do miejsc naznaczonych swoją bezpośrednią obecnością (lub też obecnością Maryi czy świętych). Ktoś może powiedzieć, że Pan Bóg jest wszędzie. To prawda. Jednakże gdy ingeruje gdzieś mocniej, wówczas to miejsce staje się święte w sposób szczególny i jest zarazem świadkiem Bożego działania.
Pielgrzymka to duży trud: drogi w upale i deszczu, zmęczonych czy wręcz poranionych nóg, niedospanych nocy, problemów z utrzymaniem diety czy choćby z doładowaniem komórki. Może więc zrodzić się pytanie: Czy nie można by było otrzymać wszystko, czego potrzebujemy, znacznie prościej – bez wysiłku, jakim jest pielgrzymka? Można, bo Bóg jest wszechmocny. I czy nie można by było otrzymać upragnionej łaski bezpośrednio od Pana i Stwórca? – czyli bez pośredników, to znaczy: Maryi, świętych i współbraci? Można, bo Bóg jest wolny i może bezpośrednio udzielać swego błogosławieństwa. Jednak Pan Bóg jest najlepszym Ojcem, który wie, co służy dzieciom, aby wzrastały w pięknym człowieczeństwie, by były zahartowane i nauczyły się życia. A i my z czasem też odkryjemy mądrość Bożego zamysłu, który wiąże się z drogą do Niego poprzez pośredników jako wyraz Jego upodobania związany ze sposobem udzielania swych darów: Bóg chce swą wielkością podzielić się ze stworzeniem. Z czasem zauważymy też piękno tej drogi – drogi do Boga przez wstawiennictwo innych. Przez swą pokorę jest ona bardziej godna Pana Boga niż zwracanie się do Niego wprost.
Odwieczne powołanie
Każda pielgrzymki – jako wspólnota ludzi wiary, którzy zmierzają do miejsc świętych, jest sama w sobie bogatym w znaczenie symbolem. To znak, który odzwierciedla ludzkie życie jako wędrowanie z tej ziemi, gdzie nie mamy „trwałego mieszkania” (por. Hbr 13, 14), do naszej ojczyzny, która jest w niebie (Flp 3, 20). W pierwszych wiekach Kościoła powstał List do Diogeneta, który czytamy po dziś dzień. Tak między innymi opisuje on sytuację chrześcijan w świecie:
„Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze. Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą. Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba”.
Można więc powiedzieć, że chrześcijanin to pielgrzym, który zdąża do niebieskiej ojczyny. Rzeczywiście, termin „pielgrzym”, który wywodzi się z języka greckiego (per-epi-demos), określa cudzoziemca, obcego, nie rezydującego w kraju. Podobne znaczenie ma jego łaciński odpowiednik – peregrinus, czyli: obcokrajowiec, nie osiadły.
Pielgrzymka jest więc obrazem tego, co stanowi istotę bycia chrześcijaninem, czyli człowieka, który żyje świadomie i wie, że jest w drodze. Wie, skąd wyszedł (od Ojca), za kim podąża (za Jego Synem) i dokąd zmierza (do ojczyzny w niebie). Stąd trafnie ks. Bogusław Nadolski, znany polski liturgista, nazwał chrzest „sakramentem pielgrzymowania”.
Rodzimy się jako ludzie śmiertelni. Ale nie po to, aby umrzeć, lecz żyć na wieki z Bogiem. Dlatego chrześcijanin to pielgrzym, który zdąża do domu Ojca. Nie zakotwicza się na ziemi, bo wie, że doczesność jest tylko etapem. Dlatego św. Katarzyna ze Sieny przypominała i przypomina nam tę prawdę, że „życie jest mostem: przejdź, ale nie buduj na nim swojego mieszkania”.
Prawdy tych słów doświadczyła pani Lucyna, która przygotowała się do chrztu jako osoba dorosła. Gdy zdobyła się na odwagę, aby powiedzieć niewierzącemu mężowi o swym zamiarze zostanie chrześcijanką, usłyszała od niego: „Po co ci to?! Przecież wszyscy pójdziemy do piachu”. Ona odpowiedziała krótko: „Ja chcę zabrać cię ze sobą do nieba”. A już zupełnie zdziwiła ją córka, którą ochrzciła i zadbała, aby miały pozostałe sakramenty i piękny ślub kościelny. Na obwieszczenie dorosłemu dziecku, że: „chciałabym się ochrzcić”, padło stwierdzenie: „No wiesz, Mamo, na stare lata!”. Nie takiego wzmocnienia pani Lucyna oczekiwała od swoich najbliższych. Na szczęście syn uratował sytuację: ucieszył się bardzo i z okrzykiem radości powiedział: „Będę twoim chrzestnym!”. Dla Pana Boga nigdy nie jest za późno czy za daleko, gdy chodzi o nasze zbawienie, o szczęście wieczne, bo łaska ma swoją godzinę.
Chrzest sakramentem pielgrzymowania
Większość z nas otrzymała pierwszy sakrament wiary w wieku niemowlęcym, czyli nie mamy żadnego wspomnień związanych z tym przełomowym faktem. Nic nie szkodzi. Pewien pustelnik powiedział, że „to, co najważniejsze w naszym życiu duchowym, dokonuje się poza naszą świadomością. My nie wiemy, w jakiej mierze to nas naprawdę zmienia”. W przypadku sakramentu chrztu działającym jest najpierw Bóg. A dopiero potem pojawia się odpowiedź człowieka jako osobiste zaangażowanie i wysiłek w przyjęciu Jego daru.
Sakrament chrztu to wydarzenie jednorazowe. Daje początek naszej drodze bycia chrześcijaninem, drodze w szczególnej bliskości z Jezusem Chrystusem oraz z braćmi i siostrami w wierze. Chrzest jest więc bramą, przez którą weszliśmy do nowego życia rozpoczynającego relacje z Bogiem Trójjedynym i Jego Kościołem. Stąd wyrasta też symbolika bramy świątyni jako znaku, który rozdziela sferę sakralną od świeckiej.
W bramie się nie stoi, ją się przekracza, aby wejść do środka. Jesteśmy zaproszeni do Kościoła, by w pełni korzystać z łaski chrztu. A to oznacza dzielenie się otrzymanymi dobrami, tworzenie wspólnoty Kościoła, wzięcie za nią odpowiedzialności.
Być tylko stojącym w bramie – czyli niezaangażowanym obserwatorem lub „proszącym o wsparcie” – to realna pokusa. Gdybyśmy chcieli tylko korzystać z Bożej łaski, nic nie dając z siebie, bylibyśmy godnymi litości żebrakami. A to stawiałoby nas poniżej godności otrzymanej na chrzcie, który uczynił nas dziećmi Boga i współdziedzicami Jego królestwa. Chrzest jest wielkim obdarowaniem i jednocześnie zadaniem, zobowiązaniem, zaproszeniem do twórczego udziału w realizacji Bożego planu zbawienia.
Chrzest jest wydarzeniem dynamicznym, a nie tylko faktem z przeszłości. Wydarzeniem – jak mówi ksiądz profesor Nadolski – „raz na zawsze”, „aż do końca” i „za każdym razem”. Obejmuje ono czas i przestrzeń. Co to znaczy? Jeśli chodzi o czas, to warto tu zacytować Tertuliana, który żył w III wieku. Stwierdził on, że „chrześcijaninem się nie jest, lecz się nim staje”. Potrzebujemy więc czasu, aby stopniowo w naszym życiu objawiała się prawda naszego chrztu, że jesteśmy nie tylko dziećmi swoich rodziców, ale również i dziećmi Bożymi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.