W diecezji opolskiej przez kilka dni przebywał bp Józef Roszyński, werbista, ordynariusz diecezji Wewak na północnym wybrzeżu Papui-Nowej Gwinei.
Biskupem jest od roku 2015, ale w PNG pracuje już od 25 lat. Od prawie 30 lat jest zaprzyjaźniony z ks. Krzysztofem Korgelem i parafiami, w których on duszpasterzuje (przedtem Żywocice, obecnie Obrowiec). Podczas pobytu w Polsce bp Roszyński spotkał się m.in. z biskupem opolskim Andrzejem Czają, ponieważ chęć wyjazdu na misje do PNG wyraziło dwóch księży naszej diecezji – ks. Janusz Sobiś i ks. Marek Sobotta. Uzyskali już zgodę biskupa na wyjazd, jesienią rozpoczną roczny kurs w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie, a potem polecą na wyspę na drugim końcu świata.
Wśród ludzi nazywanych prymitywnymi
– Niestety, nowych misjonarzy bardzo nam brakuje. Wszyscy chcą żyć komfortowym, europejskim życiem, a nie poświęcać się gdzieś w dalekim kraju. Choć w naszej diecezji mamy dość dużo powołań – 25 księży rodzimych, to wciąż mamy ich za mało. Niemal połowa parafii nie ma swojego duszpasterza. Niektórzy obsługują po 2–3 parafie na wielkim obszarze, z wieloma wioskami, do których dotarcie jest ogromnie trudne. Dlatego jestem szczęśliwy, że ci dwaj kapłani diecezji opolskiej się zgłosili i że do nas przyjadą. Najważniejsze, żeby mieli ochoczego ducha i byli otwarci na to, co będzie. A będzie dobrze, skoro chcą dać swój czas dla Kościoła misyjnego i dzielić się darem kapłaństwa – podkreśla bp Roszyński.
Pierwsi misjonarze w miejscu, gdzie dzisiaj jest miasto Wewak, postawili stopy w roku 1911. – Nie było tam nic, tylko strumyk, który wpływał do Pacyfiku. Tam wylądowali i założyli stację misyjną: najpierw wybudowali szałas, w którym urządzili szkołę. Bo tam nikt nie posługiwał się pismem. Po 100 latach mamy w diecezji ponad 300 tys. katolików żyjących w 48 parafiach podzielonych na 3 dekanaty: jeden w dorzeczu rzeki Sepik, drugi na lądzie stałym PNG i trzeci na 7 większych wyspach na morzu – mówi.
– Papuasi nie zatracili cech człowieczeństwa, które my tracimy przez codzienną gonitwę. I przez zorganizowanie życia nazywane cywilizacją, które ogołaca nas z takich wartości jak współczucie, bycie z drugim człowiekiem, poświęcenie mu czasu, otwarcie na Boga i świadomość, że wszystko pochodzi z Jego ręki. Oni są blisko tej świętej rzeczywistości i blisko siebie. Zdani są tylko na siebie: na rodzinę i na wspólnotę. Nie mają towarzystw ubezpieczeniowych, dlatego muszą sobie wzajemnie pomagać, żyć w harmonii ze wspólnotą. Stąd wrażliwość na drugiego człowieka, wzajemna delikatność i pomoc. Tego moglibyśmy się uczyć od tych ludzi, których nazywamy prymitywnymi – podkreśla bp Wewak.
Kocioł na morzu
Parafie oczywiście wyglądają inaczej niż u nas. Jest misyjna stacja główna i mnóstwo wiosek. – Misjonarz dopływa do nich na łodzi motorowej rzeką, jej dopływami czy czasem wręcz rowami z wodą. To samo z wyspami na Pacyfiku: misjonarz pływa między nimi, spotyka ludzi, udziela sakramentów i przygotowuje do nich – mówi bp Roszyński. Wypłynięcie w morze wiąże się z wieloma niebezpieczeństwami.
– Od maja do końca czerwca jest w miarę spokojne. Potem zaczyna się na szaleństwo i każde wypłynięcie jest ryzykiem. Czasem morze jest spokojne, ale w połowie drogi robi się taki kocioł, burza, deszcz, sztorm, że nie wiadomo, gdzie się jest i dokąd płynąć. A jeśli minie się wyspę, to jest tylko ocean i trzeba by płynąć do Los Angeles albo na Hawaje. To prawie pół świata. I z tego powodu często ludzie giną. Bo zabraknie im paliwa, a prąd ich zniesie na ocean. Czasem miesiąc tak dryfują. Jak się uda, to znajdują ich w innym kraju – opowiada biskup.
Warunki życia mieszkańców Papui-Nowej Gwinei są trudne do wyobrażenia. Ludzie jedzą jeden posiłek dziennie i jest to posiłek ubogi – rodzaj placków. Większość mieszkańców nie umie czytać. 80 proc. kraju nie ma dostępu do prądu. Z większości wiosek, żeby dostać się do najbliższego szpitalika – co wcale nie oznacza, że urzęduje tam lekarz – potrzeba kilka dni podróży. – Praktycznie nie ma dróg. Moja diecezja jest odcięta od reszty wyspy. Do stolicy trzeba lecieć samolotem albo płynąć statkiem. Jeśli muszę załatwić coś u specjalisty, np. u dentysty, albo kupić coś bardziej skomplikowanego, np. tusz do drukarki albo drukarkę – potrzeba lotu samolotem do stolicy – mówi biskup werbista.
To i tak tylko część trudności życiowych i kosztów, z jakimi mierzą się zarówno mieszkańcy, jak i misjonarze. – Od dziecka jestem przyzwyczajony do tego, że muszę znajdować rozwiązanie problemów i pokonywać trudności. Jeszcze nie chodziłem do szkoły, a już pracowałem w polu z koniem, miałem sześć lat. Trzeba było pole zaorać – zaorałem. Trzeba było bronować – bronowałem. To dla mnie jest normalne. Jeśli trzeba coś zrobić, muszę wymyślić, jak to zrobić, zmobilizować się i wykonać. Choćby było trudno – mówi bp Józef Roszyński.
Pilną potrzebą diecezji Wewak jest obecnie wymiana kilku silników do łodzi dla misjonarzy. Kontakt dla chętnych do pomocy przez FB: @diocese.wewak.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Przed odmówieniem modlitwy Anioł Pański Papież nawiązał także do „brutalnych ataków” na Ukrainie.
Msza św. celebrowana na Placu św. Piotra stanowiła zwieńczenie Jubileuszu duchowości maryjnej.
„Bez faktów nie może istnieć prawda. Bez prawdy nie może istnieć zaufanie.