O misji duszpasterskiej w Medjugorju i o tym, gdzie można czcić Maryję, mówi abp Henryk Hoser.
Agata Puścikowska: Księże Arcybiskupie, możemy jeździć do Medjugorja czy nie?
Abp Henryk Hoser: Jak wiadomo, nie ma absolutnego zakazu: już dawno wyraziła się tak ówczesna Konferencja Episkopatu Jugosławii. Oczywiście diecezje nie mogą organizować pielgrzymek, a już z pewnością nie mogą one mieć bezpośrednich odniesień do tzw. objawień. Jednak pojechać do Matki Bożej – w tym czy innym miejscu, w konkretnej intencji, z modlitwą – zawsze warto. Trzeba podkreślić: kult miejsca nie musi zależeć od objawień. A Matkę Bożą czcić można wszędzie.
Kiedy Ksiądz Arcybiskup dowiedział się o swojej misji – wyjeździe do Medjugorja?
Jesienią ubiegłego roku. Nie ukrywam, byłem zdziwiony, że właśnie mnie Ojciec Święty powierzył to zadanie. Ale oczywiście wobec takich sytuacji trzeba iść za głosem Kościoła, a że papieżowi się nie odmawia (śmiech) – przyjąłem propozycję.
Dlaczego akurat Ksiądz Arcybiskup?
Jak dotąd nie odnalazłem przyczyny powstania tego pomysłu. Prawdopodobnie zadecydowała tu moja przeszłość dotycząca Rwandy. Byłem w tym kraju wizytatorem apostolskim po straszliwej wojnie, a wcześniej przez wiele lat pracowałem jako misjonarz. Misja w Rwandzie miała specjalny charakter i trwała półtora roku. Natomiast misja w Medjugorju, dotycząca sytuacji duszpasterskiej miejsca, miała być ogłoszona już 1 stycznia, w święto Bożej Rodzicielki Maryi. Jednak ze względu na malarię, na którą zachorowałem w grudniu, po moim powrocie z Sierra Leone, ostatecznie ogłoszono misję do Medjugorja 11 lutego, we wspomnienie Matki Bożej z Lourdes.
Czas podwójnie zaskakujący…
To prawda. Po pierwsze – z powodu samej misji, a po drugie – właśnie malarii, bardzo zresztą ciężkiej. Przecież przez ponad 30 lat mieszkałem w Afryce i nie chorowałem na malarię. A tu, przed ważnym wydarzeniem i zadaniem, spadła na mnie taka choroba.
Niektórzy mówili, że to Matka Boża z Medjugorja uratowała Księdza Arcybiskupa…
Ludzie miewają różne skojarzenia, na co nie za bardzo mamy wpływ. Jestem natomiast pewien, że uratowały mnie modlitwy wiernych, nieprawdopodobny wręcz front modlitwy. Dziwiłem się temu i oczywiście czuję ogromną wdzięczność, zarówno wobec moich diecezjan, jak i życzliwych osób z całego kraju. Dzięki wyzdrowieniu, po rehabilitacji, nie chciałem już dłużej odkładać misji. I 26 marca wyjechaliśmy. Jechaliśmy autem, etapami. Zatrzymałem się na krótki odpoczynek u moich współbraci ze stowarzyszenia pallotynów w Bratysławie. Potem dojechaliśmy do Nuncjatury Apostolskiej w Sarajewie, a w drodze powrotnej odwiedziłem w Wiedniu kard. Christopha Schönborna, który wielokrotnie i bardzo przychylnie wypowiadał się o Medjugorju.
Przeciwnie do biskupa miejsca, Ratka Pericia…
To prawda. Podczas mojej wizyty rozmawiałem również z biskupem Mostaru, i to dwukrotnie. Jednak celem mojej misji nie było rozstrzyganie sporu, czy objawienia są autentyczne. Moja misja została precyzyjnie określona w liście Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej. A zadania mi powierzone wypełniłem. Celem mojej misji, jak wspominałem, było zbadanie sytuacji dotyczącej ruchu pielgrzymkowego w tamtym miejscu. Badałem stan faktyczny, opinię miejscowych biskupów oraz bezpośrednich duszpasterzy miejsca, czyli franciszkanów. Odbyłem wiele indywidualnych rozmów, spotkałem się również z czterema tzw. widzącymi, którzy twierdzą, że objawiała się im (a nawet nadal objawia) Matka Boża. Przez tydzień przebywałem w Medjugorju, a była to moja pierwsza wizyta w tym miejscu. Wcześniej nie byłem tam nawet prywatnie. Dlatego przyjechałem zupełnie bez uprzedzeń, emocji, nie mając ugruntowanego zdania na temat tego miejsca, zdając się na istniejące wytyczne Kościoła względem Medjugorja. Tygodniowa praca dała sporo wniosków i przemyśleń.
Jakie to wnioski?
Mimo że nie został rozstrzygnięty problem autentyczności – czy też nieautentyczności – objawień, ruch duszpasterski, pastoralny jest w Medjugorju silny, coraz silniejszy. Co bardzo mnie zastanawia – rokrocznie przyjeżdża tam do 2,5 mln pielgrzymów nie tylko z Europy, ale też z najdalszych zakątków świata, choćby z Nowej Zelandii czy Korei Południowej. Jeśli chodzi o wnioski kluczowe, to wyodrębniłem trzy elementy. Po pierwsze – sprawa kultu. Ten, który zaobserwowałem w Medjugorju, jest chrystocentryczny. Kult maryjny jest tam zawsze skierowany na Jezusa. Słowem – zaobserwowałem prawidłowy kult chrystocentryczny: przez Maryję do Chrystusa. Widziałem tam najbardziej klasyczne i tradycyjne sposoby wyrażania wiary, jak Msza św., która jest w centrum, całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu, Różaniec, Droga Krzyżowa. I wielki fenomen tego miejsca – spowiedzi. Jest tam rozstawionych 50 konfesjonałów, a to nadal za mało. Księża spowiadają właściwie wszędzie. Rozmawiałem z nimi: opowiadali o wspaniałych spowiedziach, często z całego życia, nawróceniach.
Jaki jest drugi element?
To bardzo silne rozwinięcie formacji. Medjugorje organizuje coroczne seminaria dla wielu grup, spotkania trwają kilka dni. Dotyczą prawd wiary, są skupione wokół cytatów ewangelicznych. Uczestnicy pogłębiają wiedzę biblijną dotyczącą nauczania Kościoła. Franciszkanie organizują też wyspecjalizowane seminaria np. dla służby zdrowia – o tematyce pro life.
Z kolei trzeci element to powstawanie wokół Medjugorja wielu dzieł charytatywnych. Prężnie działa tam parafialna Caritas, prowadzona przez Jakuba, jednego z tzw. widzących. Istnieje Dom Maryi, w którym znajdują opiekę sieroty, oraz Dom Ojca Miłosiernego, gdzie schronienie, pracę i opiekę otrzymują uzależnieni mężczyźni. Działają tam w myśl zasady benedyktyńskiej Ora et labora, a więc modlą się i pracują. Nadzór nad nimi sprawują ci, którzy wcześniej wyszli z nałogu. Ojciec odpowiedzialny za to miejsce opowiadał, że trzeźwi alkoholicy i byli narkomani są świetnymi pracownikami. I doskonale sprawdzają się jako terapeuci, wychowawcy. Mają tam też hodowlę świń, w której muszą pracować.
To ciekawe miejsce?
Świń nie widziałem – nic by mi raczej nie powiedziały. (śmiech) Ale kontakt ze świniami narkomani mają po to, żeby poczuć, zobaczyć, jak nisko upadł syn marnotrawny, który zazdrościł świniom. A potem ojciec miłosierny mu przebaczył. To ważna nauka dla wszystkich… Dodam też, że wszystkie dzieła charytatywne w Medjugorju są doskonale utrzymane i naprawdę budujące. Obserwowałem ludzi steranych życiem, po przejściach, jak siedzieli całymi dniami, spokojni i radośni, robiąc różańce.
Przy Medjugorju powstaje też wiele różnorakich wspólnot. Jak Ksiądz Arcybiskup je odnalazł?
Rzeczywiście, istnieje tam około 30 wspólnot. Niektóre zakonne, już zatwierdzone. Inne – powstałe spontanicznie, czekające na oficjalne zatwierdzenie. Jedne zupełnie nieznane, inne – znane na całym niemal świecie, takie jak Cenacolo. Obserwowałem z podziwem, jak mężczyźni, w przeszłości żyjący na bakier z prawem, dzięki tej wspólnocie wychodzili na prostą. Wytatuowani, umięśnieni, zachowywali się jak dzieci czy grzeczni ministranci: śpiewali, tańczyli, modlili się. Owoce pracy niektórych z tych wspólnot wydają się więc pozytywne. Choć z pewnością istnieje potrzeba obserwacji i nadzoru, by nie dopuścić do potencjalnych nadużyć.
A jakie było, tak po ludzku, pierwsze wrażenie Księdza Arcybiskupa z Medjugorja?
Tamtejsza infrastruktura nie jest imponująca. Ot, kościół parafialny, niewiele domów. Jednak wszystko ma tam swoje miejsce, konkretny rytm modlitwy. Nie ma wrażenia jarmarczności czy tandety, jakiegoś religijnego ekshibicjonizmu, typowego dla sekt. Raczej panuje atmosfera wyciszenia, co zresztą każdy może stwierdzić sam.
Odprawił tam Ksiądz Arcybiskup publiczną Mszę?
Raz. To była piąta niedziela Wielkiego Postu. Przybyło tysiące wiernych. W homilii mówiłem o powszechności kultu Maryi, którego nie można zacieśniać do określonych miejsc. Wszędzie można Ją czcić. A kult Matki Bożej Pokoju (wezwanie z Medjugorja) jest nie tylko znany z innych miejsc na świecie, ale także obecnie bardzo ważny. Sam zresztą widzę analogię między Medjugorjem a Kibeho. To afrykańskie miejsce uznanych już objawień, które rozpoczęły się tam rok po wydarzeniach w Bośni i Hercegowinie. Medjugorje w jakiś sposób podobne jest też do Fatimy. Choćby przez to, że ówczesne władze prześladowały i dzieci fatimskie, i tzw. widzących z Medjugorja. Dzieci były wożone na przesłuchania aż do Sarajewa, wioskę otaczały wojsko i policja. Komunistyczne władze robiły wszystko, by nie dopuścić do szerzenia się maryjnego kultu w Medjugorju. To istotny wątek, do niedawna rzadko dyskutowany. Dzieci były też badane, i to dość ekstremalnie, podczas wizji. Badania zresztą nie stwierdziły patologii. Gdy rozmawiałem z widzącymi sam, wydawali się kontaktowi, rzeczowi, bez egzaltacji. Gdy się ich pyta o objawienia, mówią prosto, swobodnie, jako o zwyczajnej, codziennej rzeczywistości.
Mam wrażenie, że obecnie dominują dwie narracje na temat Medjugorja: „Gospa uratuje świat” albo też… „zjawa z Medjugorja sieje zamęt”. Dlaczego tak się dzieje?
Medjugorje rzeczywiście wywołuje skrajne emocje, choć to te skrajności po prostu najbardziej słychać. Na samym miejscu jest spokój, a pielgrzymi jeżdżą i się modlą. Ja byłem w Medjugorju (i prawdopodobnie jeszcze wrócę w celu dokończenia misji), by obserwować rzeczywistość pielgrzymią, czyli coś, co jest poza sporem. Choć oczywiście w tle są też objawienia. Dopóki nie ma orzeczenia Stolicy Apostolskiej na temat tego miejsca, zalecałbym większy spokój i oczekiwanie pozbawione emocji.
Można się spodziewać orzeczenia w najbliższej przyszłości?
Czy w najbliższej – tego nie wiem. Ale w przyszłości tak. Pod koniec mojej wizytacji w Medjugorju zwołana została konferencja prasowa: przybyło na nią stu dziennikarzy z całej Europy. Na podstawie już stwierdzonych faktów przedstawiłem sytuację duszpasterską. I oczywiście musiałem nawoływać do cierpliwości, jeśli chodzi o termin wydania orzeczenia. Dziennikarze bywają niecierpliwi…
Ale też zwyczajni ludzie się niecierpliwią.
A cierpliwość jest cnotą. W przesłaniach z Medjugorja jakichś nowości, czegoś poza tym, co już wiemy, nie ma. Jest nawoływanie do nawrócenia, prośba o modlitwę, o Różaniec. Dobrze, by wierni rozumieli też subtelne rozróżnienie: kult Maryi nie musi być przyczynowo związany z objawieniami. Przecież w wielu świętych miejscach tworzy się kult bez objawień, choćby na Jasnej Górze.
Przeciwnicy Medjugorja mówią, że „przykrywa” ono Fatimę i obchody 100. rocznicy objawień.
Przykrywa medialnie, więc jednym słowem – nieprawdziwie. Fatima znana jest od 100 lat. Dziennikarzy natomiast przyciąga to, co kontrowersyjne, sensacyjne, a nie to, co spokojne i prawdziwe.
Czyli skupiają się oni na „wirującym słońcu”, a nie na modlitwie?
Wirującego słońca nie widziałem. Chociaż gdyby popatrzeć dłużej prosto w słońce, to zawrót głowy jest murowany. Natomiast widziałem tysiące modlących się ludzi. Widziałem spokój, modlitwę i radość. I o tym powstanie raport, który prześlę do Watykanu na początku lata.
Abp Henryk Franciszek Hoser - ur. 1942 r. w Warszawie, biskup warszawsko-praski, pallotyn. W latach 1960–1966 odbył studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Warszawie, potem pracował jako lekarz. W 1969 r. wstąpił do zakonu pallotynów. Od 1975 r. przebywał na misjach w Rwandzie, a w latach 1994–1996 był tam wizytatorem apostolskim. W 2017 r. papież Franciszek zlecił mu udać się do Medjugorja w charakterze specjalnego wysłannika Stolicy Apostolskiej, celem rozpoznania sytuacji duszpasterskiej i potrzeb pielgrzymów, a także wskazania ewentualnych inicjatyw duszpasterskich do podjęcia w przyszłości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).