Ginie nasz świat... A może w bólach rodzi się nowy i lepszy?
Znów zamach. Kolejny, bezsensowny akt terroru. Który to już? Trudno policzyć. Znów zginęli Bogu ducha winni ludzie. Bo w tych uderzyć najłatwiej....
Parę dni temu, podczas forum zorganizowanego w Rzymie z okazji odbywającego się w tym mieście Marszu dla Życia kardynał Carlo Caffarra twierdził, że nadeszły czasy, w których szatan rzuca Bogu „straszne i ostateczne” wyzwanie: chce powstania swoistego antystworzenia, antytezy dla tego, co stworzył Bóg, a co ludzie uznaliby za lepsze od tego, co wyszło spod ręki Boga. W ty kontekście przypomniał, że Łucja dos Santos, wizjonerka z Fatimy twierdziła, że „decydująca konfrontacja między Królestwem Bożym i szatanem będzie dotyczyć małżeństwa i rodziny”. Dziś faktycznie to proroctwo zdaje się spełniać. Nienawiść, z jaką wielu dziś podchodzi do nienarodzonych dzieci, mentalność antykoncepcyjna przy jednoczesnym majstrowaniu sztucznymi metodami przy poczęciu, nazywanie związków homoseksualnych małżeństwami – za wszystkim tym kryje się pokrętna logika nienawidzącego rodzaju ludzkiego szatana. Tak, to on z jednej strony nie chce, by powstawali z nicości jacykolwiek nowi ludzie, a z drugiej, jeśli już muszą powstać, chce nas jak najbardziej upokorzyć i sprawić, by spotkało nas jak najwięcej zła. Dlatego myślę, że obecne zamachy też są elementem owej diabelskiej strategii. To zło zbyt bezinteresowne i kierujące się zbyt pokrętną logiką.
Oczywiście nie jest tak, że w naszych czasach jest tego złą najwięcej w historii. Kiedy wspomni się koszmar obozów koncentracyjnych i gułagów, dzisiejsze zamachy wydają się być dziecinna igraszką. Ciągle widać w nich jednak te demoniczne rysy, znane z opowieści o uzdrowieniu przez Jezusa opętanego z Gerazy: nienawiść do człowieka tak wielką, że zaciemniającą logiczne myślenie; godzącą się nawet na zniweczenie jakichś bardziej dalekosiężnych planów, byle tu i teraz człowiekowi jak najbardziej zaszkodzić.
Jeśli, jak pisał niegdyś do Efezjan święty Paweł, nie toczymy (...) walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich”, to powinnyśmy też – jak radził Apostoł – do tej walki oblec Bożą zbroję. Zacytuję. „Stańcie więc przepasawszy biodra wasze prawdą i oblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość [głoszenia] dobrej nowiny o pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże - wśród wszelakiej modlitwy i błagania. Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu!”
Zwracam uwagę, że nie chodzi, jak to chyba niektórzy chrześcijanie zdają się uważać, o walkę, w której wszystkie chwyty są dozwolone. Mamy w tej walce ciągle być ludźmi sprawiedliwymi, gotowymi głosić dobra nowinę o pokoju. Naszą bronią nie mogą być, przynajmniej nie tylko, rozwiązania polityczne, ale wierność Chrystusowi. Ciągle obowiązują w niej wszystkie zasady znane nam z Ewangelii, z przykazaniem miłości bliźniego włącznie.
Dziś nie tylko niewierzący, ale chyba także wielu chrześcijan uważa, że stosowanie tych zasad to przejaw słabości. Ale to nieprawda. To prawdziwa siła odbierająca złu wszelkie siły. Jeśli tylko konsekwentnie żyjemy według Ewangelii, z nami jest ten, którego Bóg – jak to przypomnimy sobie w najbliższą niedzielę – ustanowił Panem wszystkiego. Zło zostało już przez Niego na krzyżu pokonane. Potomek Niewiasty - czy jak widzi to część katolickiej tradycji sama Maryja – już zmiażdżył głowę węża. A całe to dziejące się jeszcze zło, to tylko przedśmiertne konwulsje świata bez przyszłości.
PS.
Dopowiedzenie, by wyjaśnić nieporozumienia...
Nie twierdzę, że spodziewać się należy nadejścia na ziemi „tysiącletniego królestwa”, w którym świat uwolniony zostanie od wszelkiego zła. Wiara każe mi jednak patrzyć na zło jako na coś, co już zostało pokonane. Tak, jako na coś pokonanego. Bez tego nie byłoby sensu świętować zwycięstwa Jezusa w noc zmartwychwstania, a i nadchodząca uroczystość Wniebowstąpienia, gdy Jezus staje się Panem nieba i ziemi, pozbawiona byłaby treści. O uroczystości Chrystusa, Króla Wszechświata już nie wspominając. Więc jak?
Jeśli patrzę na historię świata jako na zanurzoną w wieczności widzę, że zło nie będzie miało ostatniego słowa. Bo już zostało pokonane. Okaże się to, gdy na końcu czasów Chrystus przyjdzie sądzić żywych i umarłych. Póki co Bóg pozwala złu działać, ale jego koniec jest już przesądzony. W tym sensie napisałem o konwulsjach świata bez przyszłości. Pokonane przez Chrystusa zło – śmierć, szatan, grzech – nie mają już przyszłości. Już przegrały...
Zdaję sobie jednak oczywiście sprawę z tego, że póki nie nadszedł Dzień Ostateczny zło i Zły może działać. Przejawy tego działania są zresztą aż nadto w ciągu tych ostatnich dwóch tysięcy lat widoczne. Ale – jak napisałem – w ostatecznym rozrachunku to zło nie ma już przyszłości. Jest przegrane. Dlatego chrześcijanin nie musi popadać w pesymizm i utyskiwać, że tego zła coraz więcej.
Myślę zresztą, że historia świata to historia ciągłego zwyciężania dobra nad złem. Dobra nad złem, nie odwrotnie. Ot, wiek XX. Narodowy socjalizm. To zło szybko się narodziło, ale też szybko upadło. Dłużej trwał zbrodniczy system komunistyczny. I czerwony terror też. Ale to zło tez upadło. Bez jakiejś wielkiej rewolucji. Przegrało, bo nie miało przyszłości.
Jasne, to zło w ciągle nowych przejawach powraca. Ale jednocześnie też ciągle w tych nowych przejawach jest przezwyciężane. Dlatego ośmielam się mieć nadzieję, że i w konfrontacji z nowym jego przejawem, jakim jest islamski terroryzm z czasem zwycięży. Jaki świat się z tego wyłoni oczywiście nie wiem. Po średniowiecznej wędrówce ludów Europa była już całkiem inna niż przed nią. Ale chyba jednak nie gorsza, prawda?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.