Z o. Józefem Augustynem SJ o kapłańskiej tożsamości i jej kryzysie rozmawia Tomasz Królak (KAI).
Jak w takim razie z tych wszystkich trudnych czy obolałych sytuacji wyjść? Najprościej byłoby usiąść, porozmawiać i wspólnie napocząć wszystkie trudne tematy.
– Oj, proszę pana, „usiąść i porozmawiać”. O czym, z kim, w jakim celu? Tu nie chodzi przecież o zreformowanie przedsiębiorstwa na nowych zasadach. To wymaga od wszystkich innego podejścia do życia, innego myślenia, innego nastawienia do ludzi, innej modlitwy, zaparcia się samego siebie. Sam sposób odprawiania przez nas rekolekcji dorocznych bardzo wiele mówi o nas. I bynajmniej nie chodzi tylko o księży diecezjalnych, także o zakonników. W sferze sumienia nikomu nic nie narzucimy, a złożenie w kurii zaświadczenia o odprawionych rekolekcjach niewiele wnosi w poziom życia kapłańskiego.
W takim razie, jak odbudowywać zagrożoną kapłańską tożsamość?
– Musimy iść w kierunku, jaki wyznaczył nam Chrystus, niezależnie od trendów cywilizacyjnych. Istotne jest dla nas wzajemnie świadectwo i to od czasów seminaryjnych. Razem żyjemy, pracujemy, a więc razem powinniśmy się modlić, pomagać sobie, życzliwie rozmawiać.
Byłem na spotkaniu kapłańskim dla całej diecezji. Konferencja ascetyczna, a po niej adoracja, spowiedź. Biskup staje i jako pierwszy idzie do spowiedzi, klęka i spowiada się. To robiło wrażenie. To są znaki, symbole, „sakramenty”. One są istotne. Bo choć mamy różne odpowiedzialności, to – gdy stajemy przed Bogiem – między nami nie ma nauczycieli, mistrzów, ojców. Przełożonymi, nauczycielami jesteśmy tylko w wymiarze kościelnym i społecznym, a wszystko w ramach wspólnoty kapłańskiej jest oparte na wolności.
Mam wrażenie, że lepiej jest to przepracowane w Kościele na Zachodzie, są tam bardziej braterskie relacje między przełożonymi i podwładnymi.
– Ponieważ Kościół na Zachodzie został bardzo upokorzony w ostatnich dziesięcioleciach, struktury się kurczą. We Włoszech, gdzie nie jest jeszcze tak źle jak we Francji czy Holandii, młody ksiądz niemal tuż po święceniach zostaje proboszczem i ma do obsługi dwa – trzy i więcej kościołów. U nas ksiądz czeka na bycie proboszczem, ba, nawet 15-20 lat.
A cała mądrość powinna polegać na tym, by te zdrowe relacje mogły stać się udziałem Kościoła w Polsce przez świadomy wybór, a nie jako efekt upokarzających doświadczeń, o których Ojciec wspominał…
– Ale czy taka jednomyślność wszystkich jest możliwa bez głębokiego nawrócenia? Czy skuteczny będzie nakaz nawrócenie dla wszystkich? Nawet Jezus nie był w stanie tego zrobić w swojej malutkiej wspólnocie Dwunastu. Jeden się wyłamał, choć widział i słuchał tego, co wszyscy. Nikt nie ma władzy nad ludzkim sercem, nawet sam Bóg. Tym mniej przełożony w Kościele.
Ostatnio uderza mnie, jak wiele przemiany w życiu świętych było nieraz wręcz wymuszonych bolesnymi sytuacjami. Nie byłoby św. Ignacego Loyoli, gdyby kula armatnia nie zmiażdżyła mu nogi. Leżąc miesiącami na łożu boleści i nudząc się, czuł się upokorzony, i od tego wszystko się zaczęło. Gdyby współbracia nie uwięzili Jana od Krzyża, traktując go brutalnie, jak przestępcę, nie byłoby wielkiej poezji o nocy ciemnej. Upokorzenie to cena.
Oglądałem dobry film „Ojciec Pio” Carlo Carlei. W rozmowie z prałatem Świętego Oficjum Ojciec Pio mówi: „Gdybyście mnie nie prześladowali, nie mógłbym się zbawić”. Pokora Ojca Pio rodziła się pośród oskarżeń, krzywdzących opinii i upokorzeń ze strony ludzi Kościoła, którzy poddawali go próbie. Ojciec Pio mówi, że mieli do tego prawo. Gdy przedstawiciel Świętego Oficjum oświadcza, że Kościół nie potrzebuje takich jak on, Ojciec Pio odpowiada pokornie: „Ale ja potrzebuję Kościoła”. Bóg pragnie, byśmy nawracali się dobrowolnie, a gdy tego nie robimy, zaprasza nieco inaczej – używając bardziej wymagających metod.
Trzeba nam najpierw wspólnej modlitwy, szczerego wyznawania własnych słabości, wzajemnego słuchania siebie, okazywania sobie bezinteresownej życzliwości. Między nami, księżmi bywa tak mało tej powszechnej prostej życzliwości. Ona wymaga pokory, uważności na drugiego, poświęcenia. Miewamy dobrych kolegów, ale to za mało.
Punktem wyjścia do odnowienia naszego myślenia i zmiany wzajemnych relacji jest patrzenie na wszystko w pokorze. We wspomnianym filmie Ojciec Pio wypowiada ważne zdanie: „Nie wyrzuca się diabła diabłem”. Nie naprawiamy Kościoła oskarżając innych, krytykując, narzekając. Mamy prawo mówić głośno o tym, co nas boli w Kościele, ale bez gniewu, złości i poczucia wyższości. Ewagriusz z Pontu mówi, że wszystko można rozwiązać bez gniewu.
My, księża nie musimy być idealni i nikt od nas tego nie oczekuje, ani wierni, ani Bóg. Nie jesteśmy bynajmniej zaimpregnowani na pokusy, jakie niesie nasza cywilizacja. Ale – wbrew wszystkiemu – musimy codziennie modlić się, wychodzić do ludzi, zmagać się ze słabościami, a kiedy upadamy, spowiadać się i pokutować, służyć ubogim. Nasza tragedia zaczyna się wtedy, gdy zaczynamy kłamać sami sobie, oszukiwać, chciwie zbierać pieniądze, oskarżać, walczyć z innymi, prowadzić podwójne życie.
A czy ostatecznie jest Ojciec optymistą, jeśli chodzi o możliwość odrodzenia się kapłańskiego etosu, przeżywającego dziś wyraźny kryzys?
– W Holandii – jak czytałem ostatnio – rodzi się zupełnie nowy Kościół. Jest mały, ale autentyczny, zaangażowany. Pokolenie kontestatorów z lat sześćdziesiątych wymiera; reformowali Kościół, niszcząc go systematycznie. Nowy Kościół w Holandii tworzą ludzie modlący się, trzymający się wiernie nauczania Kościoła, angażujący się w pomaganie innym. Idą zmiany na wielu polach. Migracja zmienia strukturę społeczną, także w Kościele. Życie zakonne ulega przeobrażeniu. Nie ma powołań. Zamykamy dzieła, także i u nas w Polsce.
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.