Najpierw pytał, za jakie grzechy jego rodzinie przytrafiło się coś takiego. Później oszalał z radości.
Miłosierdzie w inkubatorze
Po porodzie Karolina miała duży obrzęk płuc, wyglądała, jakby była martwa. Jej łóżko ustawiono na korytarzu. Złapał ją za rękę, uklęknął i zaczął płakać. „Błagaj Jezusa, żeby przyszedł, proszę cię!” – mówił. Nie odpowiadała. Wziął w dłonie jej twarz i zapytał: „Czy wierzysz w to, że Chrystus może uzdrowić naszego syna?”. Kiwnęła głową. „To módl się i nie rób nic więcej” – powiedział.
Po kilkudziesięciu minutach otrząsnął się i zaczął pytać, co z Julkiem. Był na intensywnej terapii, kilka pięter niżej. Lekarz wyjaśnił mu, że sytuacja jest fatalna, zapytał, czy ma ratować dziecko. – To był dla mnie absurd. Okazało się, że dopiero od 24. tygodnia życia jest taki ustawowy obowiązek – wyjaśnia. Szybko podpisał dokumenty.
Jego syn leżał w inkubatorze. Był zniekształcony, oklejono go folią i owinięto kablami. W kieszeni Mateusz miał ze sobą obrazek Jezusa Miłosiernego. – Zapytałem pielęgniarki, czy mogę go postawić obok, przyczepiła go kawałkiem taśmy. Jakoś się uspokoiłem – opowiada. Pierwszy raz odmówił wtedy Różaniec przy swoim dziecku.
Przez kolejne dni biegał pomiędzy dwoma oddziałami, przekazując żonie wiadomości. Ona także zaczęła modlić się Różańcem. A Julian walczył. Wydawało się, że będzie dobrze. Przez kolejne dni Mateusz czytał świadectwa o nowennie. Ktoś pisał, że szatan zniechęca do modlitwy, sprawiając, że podczas niej dzieją się złe rzeczy.
Nagle telefon ze szpitala: doszło do przerwania jelit. – Lekarz powiedział, że nie podejmują się operacji, jest bardzo mała szansa, że Julek przeżyje – mówi Mateusz. W nocy parametry życiowe gwałtownie spadły. Modlili się dalej. Ku zdziwieniu lekarzy następnego dnia dziecko poczuło się lepiej: jak operować, to teraz albo… nigdy.
W czasie zabiegu Julek był dwa razy reanimowany. Organy były tak niedojrzałe, że wątroba po prostu się wylewała. Lekarze stwierdzili, że to definitywnie koniec, ale on nadal żył. – Chirurdzy powiedzieli mi, że w medyczny sposób nie potrafią tego wytłumaczyć – opowiada Mateusz.
Dodali, że po niedotlenieniu zwykle pojawiają się uszkodzenia mózgu. Dwa tygodnie po operacji potwierdziło je USG. Były niewielkie, ale kolejne badanie przyniosło złe wieści: zmiany w mózgu są tak duże, że dalsze leczenie nie ma sensu. Zaczęto zastanawiać się nad tym, czy odpiąć go od aparatury. – Zdecydowałem, że przerywam nowennę. Dosyć. Nie ma Boga, do tej pory modliłem się do ściany – opowiada Mateusz.
Szturm modlitewny
„Obiecaj mi, że się nie poddasz, módl się, czuję, że będzie dobrze” – powiedziała żona Mateuszowi. Pomyślał, że jest strasznie naiwna: przecież wszystko jest już jasne, czarno na białym. Coś mu jednak podpowiedziało, żeby jej posłuchać. – Miała w sobie wiarę i siłę, której ja wtedy nie potrafiłem zrozumieć – opowiada.
Podjęcie decyzji o ewentualnym odpięciu od aparatury było poprzedzone rezonansem magnetycznym. Kiedy Julian wyjeżdżał na badanie, postanowili się z nim pożegnać. – Położyliśmy na nim ręce i zaczęliśmy się modlić – mówi Mateusz.
Pojechali do domu, po kilku godzinach zadzwonił ktoś ze szpitala: „Uszkodzenia cofnęły się” – usłyszeli w słuchawce. Co prawda nie zniknęły całkowicie, ale są minimalne. – Karolina spojrzała na mnie i powiedziała: „Widzisz, Matka Boża”. Z radości wskoczyłem na łóżko i je zarwałem – opowiada ze śmiechem Mateusz.
Potrzebna była jeszcze jedna operacja: jelito przykleiło się do wątroby. – Wtedy czułem już, że nic złego nie może nam się wydarzyć, bo Maryja jest z nami – wyjaśnia. Miał za co dziękować, zastanawiał się, jak to zrobić. W końcu w nowennie jest obietnica: „Ile sił mi starczy, będę rozsławiał cześć Twoją”.
Była niedziela, poszedł na Mszę do swojej parafii Matki Pięknej Miłości. Akurat wtedy na ambonie pojawiła się pani Aneta z Żywego Różańca. Mówiła swoje świadectwo, zapraszała do grupy. Mateusz stwierdził, że to świetny pomysł. Pani Aneta wkrótce stała się kimś w rodzaju jego świeckiego kierownika duchowego. Codziennie pisała i dzwoniła, pytała, co u Julka, a on czekał przecież na operację i potrzebował wsparcia. – Uruchomiła kontakty, cała masa ludzi modliła się za nas. Dostawałem tylko e-maile: kto, gdzie, jaki zakon. To był prawdziwy szturm – opowiada Mateusz. Operacja przebiegła pomyślnie: jelita są całe, Julek zaczął samodzielnie oddychać, wreszcie mogą brać go na ręce. – Lekarze powiedzieli, że niemowlaki potrafią zaskakiwać. Odpowiedziałem im, że to Matka Boża – wyjaśnia.
Matka Boska w krzaczorach
Od pani Anety Mateusz dowiedział się, że na Tarchominie, może kilometr od miejsca, w którym mieszka, powstaje właśnie parafia Matki Bożej Pompejańskiej. – Nie mogłem uwierzyć, że Maryja wybrała sobie miejsce właśnie tutaj, w tych krzaczorach na Żeraniu – mówi Mateusz. Odwiedził tamtejszą kaplicę, w której odprawiono później Mszę za Julka. Czy mógł wymarzyć sobie lepsze miejsce w tych okolicznościach? – To było kompletne szaleństwo, oczy wyszły mi z orbit. Później miałem okazję opowiedzieć tam swoje świadectwo – wyjaśnia.
Od doświadczenia z Julkiem Msze św. stały się dla niego prawdziwą radością. Zobaczył Kościół jako rzeczywistą wspólnotę. Podkreśla jednak, że walka ciągle trwa. – Zaczynam znowu myśleć na zasadzie: dostałem, to mogę odstawić – przyznaje Mateusz. Dlatego nie odpuszcza. Złożył Matce Bożej trzy obietnice: do końca życia będzie odmawiał przynajmniej jeden Różaniec dziennie, następną nowennę poświęci swojemu małżeństwu, a jeszcze w tym roku pojedzie na pielgrzymkę do Pompejów. – Jadę z ojcem, to już postanowione. Nie wiem, dlaczego z nim, ale właśnie taki głos usłyszałem – mówi Mateusz. Podkreśla, że podczas modlitwy w Godzinie Łaski dotarło do niego coś ważnego: bycie heroicznym katolikiem oznacza ciągłe zwracanie się do Boga w dobrych momentach, a nie tylko złych.
Nie wiadomo, co będzie dalej, jak Julek będzie się rozwijał. – To dla nas nie jest istotne. Zaczęliśmy rozumieć, że szczęście nie jest definiowane przez skończoną szkołę. Szczęście jest zupełnie gdzie indziej – podsumowuje Mateusz.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek spotkał się z wiernymi na modlitwie Anioł Pański.
Symbole ŚDM – krzyż i ikona Matki Bożej Salus Populi Romani – zostały przekazane młodzieży z Korei.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.