Bóg walnął mnie w łeb

Najpierw pytał, za jakie grzechy jego rodzinie przytrafiło się coś takiego. Później oszalał z radości.

Reklama

Nowenna Pompejańska jest lekiem, który dostajesz dożylnie i masz po tym ogromnego kopa – mówi Mateusz Maranowski, popijając colę i jedząc ogromnego sandwicha.

Kościół, szpital, praca, dom – tak wygląda jego życie od ponad trzech miesięcy. Zmęczony, ale szczęśliwy. Zaraz o tym opowie, ale najpierw trzeba coś przegryźć. – Poczekaj, coś ci pokażę! – mówi z entuzjazmem. Dłuższą chwilę szuka w kieszeni. Zawsze kiedy chce pokazać, nie może znaleźć... O, jednak jest! Z radością kładzie na stole zaplątany w klucze plastikowy niebieski różaniec. Kolor maryjny. Przed kolejną operacją Julka ks. Roman Kot z jego parafii dał mu ostatnie trzy: akurat dla niego, żony i małego. Wcześniej Mateusz miał kilka innych, ale zniszczyły się w trakcie intensywnej modlitwy, jeden chyba nawet zgubił. Ten jest niezastąpiony: prosty i genialny wynalazek.

Akurat w dniu naszej rozmowy, od 12.00 do 13.00, Kościół modlił się w tzw. Godzinie Łaski. Kilkadziesiąt lat temu Maryja objawiła się włoskiej pielęgniarce i w zamian za poświęcony czas obiecała jej morze łask. Mateusz już wie, że słowa Matki Bożej nie są pustymi obietnicami, dlatego w porze lunchu wyszedł na zewnątrz i odmówił kilka zdrowasiek. Nie zawsze jednak tak było. Po różaniec zaczął sięgać po ładnych kilku latach przerwy. – Kiedy byłem nastolatkiem, słyszałem masę świadectw. Niby wierzyłem, ale jakby ktoś mnie zapytał, czy Bóg przyjdzie kiedyś do mnie, odpowiedziałbym: „Co ty, gdzie tam!” – opowiada. Na Msze chodził z przyzwyczajenia. Jeszcze kilka miesięcy temu nie uwierzyłby, że on, młody dziennikarz z duszą buntownika, zapisze się do Żywego Różańca, a napotkane w szpitalu małżeństwa będzie namawiał do modlitwy w intencji wcześniaków.

Więcej niż Legia

Mateusz i Karolina wzięli ślub w połowie studiów, w sierpniu 2014 r. Pragnienie dziecka było dla nich czymś naturalnym: skoro jest miłość, to rodzina powinna się powiększyć. Po roku nic się jednak nie zmieniało, zaczęli zastanawiać się dlaczego. – Przecież jesteśmy małżeństwem, dlaczego Bóg nam tego nie daje? Zaczęliśmy wchodzić w pretensje – opowiada Mateusz.

W styczniu 2016 r. po serii badań okazało się, że Karolina cierpi na bezpłodność. Lekarze byli pewni, że nic już nie da się zrobić. – Byliśmy załamani. Moja żona zaczęła popadać w depresję – mówi Mateusz. Znajomi podpowiadali, że powinna się czymś zająć, a on przypomniał sobie, że zawsze chciała mieć kota. Kupili go w kwietniu.

Modlili się o akceptację woli Boga. – Przychodziłem do kościoła i mówiłem: „Panie Boże, skoro tak chcesz, to znaczy, że tak jest dla nas najlepiej” – relacjonuje. Wreszcie pogodzili się z faktem, że nigdy nie będą mieć dzieci. Mateusz zastanawiał się nad adopcją, pytał znajomych o możliwości i procedury. Na razie postanowili jednak po prostu żyć dalej.

Nadszedł maj, Mateusz do tej pory bardzo dobrze pamięta ten dzień. To był Puchar Polski, mecz Lecha z Legią. Stołeczni wygrali. Nie kryjąc entuzjazmu, na FB napisał: „Mamy to!”. – Pomyślałem wtedy, że nic lepszego nie może mi się zdarzyć – opowiada. Wrócił do domu, a żona stwierdziła, że ma dla niego niespodziankę: tak, jednak będą rodzicami. Radość, euforia, od razu wziął ją na ręce: „Tylko spokojnie leż! Zaraz kupię ci snickersa, wszystko będzie dobrze!”. Mateusz przyznaje jednak, że już wtedy trochę się bał: co jeśli nie wszystko pójdzie po ich myśli?

Rozmodlony i wściekły

Ma być chłopak? A więc Julian, po Tuwimie, w końcu Mateusz studiował polonistykę. – Dostaliśmy dar i szybko o nim zapomnieliśmy – przyznaje. Oboje wpadli w wir pracy. Mateusz poświęcał na nią siedem dni w tygodniu, dodatkowo pisał jeszcze pracę magisterską. Padał na twarz, nie wystarczało czasu na kościół i modlitwę. Oddalił się od Boga.

Kiedy umawiał się na obronę pracy, jeszcze wszystko było dobrze. Tydzień później znalazł się w zupełnie innym świecie, totalna rozsypka. Karolina miała termin wyznaczony na 25 grudnia. To był dopiero 23. tydzień ciąży, zaczęła mieć mocne skurcze. – Szedłem do pracy na drugą zmianę, ona miała chyba szósty zmysł. Spakowała się i stwierdziła, że musimy jechać do szpitala – wspomina Mateusz.

Lekarz stwierdził, że sytuacja jest tragiczna. Szyjka macicy skróciła się tak bardzo, że zbliża się do porodu: leżeć, nie ruszać się, musi wytrzymać jak najdłużej. Położyli ją w ubraniu, każdy dodatkowy ruch mógłby jej zaszkodzić. Była przerażona. – Miałem tylko jedną myśl: nie dać po sobie poznać, że ja też jestem załamany – mówi Mateusz.

Dobrze wiedzieli, że dzieci urodzone tak wcześnie są narażone na poważne uszkodzenia mózgu i innych organów. Pojawiła się przed nimi perspektywa pogrzebu własnego syna. Wtedy Mateusz zaczął odmawiać Nowennę Pompejańską. Praktykował ją już wcześniej i wiedział, że jest skuteczna. – To był pierwszy moment, w którym stwierdziłem, że muszę wszystko oddać tam, na górze – opowiada. Postanowił, że cały czas musi być w stanie łaski uświęcającej. Wziął urlop. Zaczęły się codzienne Eucharystie, częste spowiedzi, regularna modlitwa.

Piątego dnia pobytu Karoliny w szpitalu podczas porannej Mszy św. Mateusz dostał od niej esemesa: sytuacja jest bardzo trudna, zabiegu zszycia szyjki macicy nie będzie. – Wybiegając z kościoła, krzyknąłem w kierunku ołtarza: „Jak mi nie załatwisz tej sprawy, to się wk...!” – opowiada Mateusz. Zorientował się, że zaklął. Wtedy usłyszał w sobie odpowiedź: „Wreszcie mam z kim pogadać”. – Do tej pory, przez 25 lat swojego życia, tylko prosiłem Boga o pracę, zdrowie i trójkę na kolokwium. A to był konkret – opowiada. Kiedy dojechał do szpitala, zbladł. Z rąk wypadły mu butelki z wodą dla żony: 2 września zaczęła rodzić. Były wtedy imieniny Juliana.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7