Podsumowania są ważne. Ale ważniejsze jest pytanie o duchowy potencjał, z jakim wchodzimy w nadchodzący rok. Pytanie o nadzieję.
Opublikowano wczoraj (środa) wyniki najnowszego sondażu. Pytano w nim o najważniejsze dla Polski wydarzenie minionego roku. Prawdopodobnie urzędnicy Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Socjalnej chcieli pochwalić się sukcesem programu 500+. Wynika to z podkreślenia tylko jednego, nie będącego na pierwszym miejscu wskaźnika. Większość badanych za najważniejsze wydarzenie uznała Światowe Dni Młodzieży. Ale faktyczna większość znalazła się na końcu. Brak zainteresowania bieżącymi wydarzeniami (Nie wiem, nie zastanawiałe/a/m się, nie mam zdania) zadeklarowało 42,8% badanych. Jak komentowano sondaż można się domyślać.
Czytając różne wypowiedzi przypomniał mi się fragment mało znanej, a napisanej świetnym językiem, książki Adama Zamoyskiego „Opowieści o dziejach niezwykłego narodu”. Wspominając bitwę pod Wiedniem autor zwraca uwagę na jeden fakt. Gdy po zwycięstwie inni zasiedli do stołu, by dzielić polityczne łupy, Polacy negocjacjami nie okazali zainteresowania. Spakowawszy to, co zdobyli w tureckich namiotach wrócili do kraju, by siać, orać i handlować. Zrobiliśmy, co do nas należało i wracamy. Taka już nasza polska natura.
Jakie wnioski możemy wyciągnąć analizując ostatnią pozycję sondażu?
Zrobiliśmy co do nas należało, teraz idziemy dalej. Trochę podszyci lękiem. Może nawet więcej niż trochę. Nie dziwi. Z mediów wyłania się obraz świata nękanymi nieustannymi konfliktami i zamachami. Chociaż prosta matematyka wskazuje na inne zagrożenia. Gdy ilość zamachów podzielimy przez ilość uchodźców (nie ekonomicznych emigrantów) z pewnością wyjdzie nam zero i więcej niż dziesięć zer po przecinku. Natomiast patrząc trzeźwo na problemy codzienności odkryjemy, że większym niż terroryzm zagrożeniem dla przeciętnego Kowalskiego jest możliwość poślizgu samochodu na oblodzonej drodze. Choćby dlatego, że Kowalski za bardzo ufa systemowi ABS i zimowym oponom, a zarządcy dróg niezbyt troszczą się o drugą, trzecią i czwartą kategorię odśnieżania. (Warszawa po nich jeździ rzadko.)
Spróbujmy na problem spojrzeć z szerszej perspektywy. Gdy w październiku wspominano kolejną rocznicę wyboru Jana Pawła II większość włoskich mediów wskazywała na wezwanie, jakie popłynęło w świat w dniu inauguracji pontyfikatu. „Non abbiate paura” – Nie lękajcie się. Trudno było nie myśleć o słowach wielkiego papieża czytając wywiad, jaki La Stampa przeprowadziła z ojcem Camillo Ripamontim, zarządzającym rzymskim Centrum Astalli i Jezuicką Służbą Uchodźcom we Włoszech. Jego zdaniem „Europę podzieliła logika strachu przed inwazją”.
Jak bronić się przed logiką strachu? Chrześcijaństwo przeciwstawia jej logikę nadziei. Mówił o niej podczas ostatniej przedświątecznej audiencji Franciszek. „Nadzieja nigdy nie stoi w miejscu, jest zawsze w drodze i sprawia, że idziemy w pielgrzymce (…) Czy moje serce jest zamkniętą szufladą czy też otwartą na nadzieję, która pobudza mnie do pielgrzymowania nie w samotności, ale z Jezusem. To piękne pytanie, które trzeba sobie postawić.” Zrozumiemy wówczas dlaczego wołaniu „Non abbiate paura” towarzyszyło wezwanie „aperite…” – otwórzcie. Wielu odczytywało je w kontekście ówczesnego podziału świata, żelaznej kurtyny. Tymczasem było to – i jest także u Franciszka – przede wszystkim wołanie człowieka wiary przesiąkniętej nadzieją i miłością. Bo „w miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk” (1J 4,18).
U progu nowego roku mamy zatem dwie możliwości. Albo zamknąć się w szufladzie i sparaliżowani lękiem czekać na samospełnienie się proroctw. Albo otworzyć na trudną nadzieję (łatwa nigdy nie jest nadzieją) i postawić kolejny krok w przyszłość. Przy czym nie jest ważne dostrzeżenie tego kroku, być może małego, w sondażach i medialnych analizach. Ważne jest bycie w drodze. Bo Droga to Jezus.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.