O palcu Boga, który wskazał Kraków, Jego delikatnym głosie i byciu Mu posłuszną opowiada Lea Kjeldsen, architekt muzyki gospel w Polsce, odznaczona medalem Honoris Gratia za zasługi dla Krakowa.
Monika Łącka: Skończyłaś właśnie 60 lat, więc pewnie powinnam zwracać się do Ciebie per „Pani”.
Lea Kjeldsen: Bardzo proszę – nie. Tylko w urzędzie tak się do mnie zwracają. Lea jestem.
Podczas wielkiego, gospelowego przyjęcia z okazji Twoich 60. urodzin chyba nieco zaskoczyłaś gości, mówiąc, że niedawno usłyszałaś głos Boga...
Tak było. Siedząc na balkonie i patrząc na Kraków, poczułam nagle jakby lekkie dotknięcie w ramię i usłyszałam równie delikatne słowa: „Lea, pamiętaj, kto cię tu przyprowadził”. Wiem, Kto, bo to był głos Boga. Aż miałam ochotę odwrócić się, by zobaczyć, jak wygląda Jego twarz!
Coś Mu odpowiedziałaś?
W pierwszej chwili pomyślałam, że nie rozumiem, dlaczego akurat w takim momencie dostałam te słowa. Przecież w Krakowie mieszkam od wielu lat. Szybko jednak odpowiedziałam w sercu: „Skoro chcesz mi, Panie, o tym przypomnieć, to OK, idę za tym i będę szła tak długo, jak zechcesz, bo to Ty masz być zawsze na pierwszym miejscu, a ja mam robić, co do mnie należy”. To ważne, bo dziś mam się dobrze, słońce świeci nade mną i łatwo jest mi mówić Bogu „tak”. Ale kiedyś przyjdzie w życiu zima i będzie mi trudniej. Wtedy jeszcze bardziej będę potrzebowała takiego posłuszeństwa, jak teraz... A posłuszeństwo to podstawa – mówili o tym wszyscy święci Kościoła.
To potwierdza intuicję jednej z osób, która powiedziała, że „najlepszymi prezentami dla Lei byliby Pan Bóg i Jego słowo oraz gospel”.
Tak jest, odkąd zrozumiałam, że to Bóg dał mi życie. Jestem Mu za to bardzo wdzięczna, a nie zawsze o tym wiedziałam. Pod koniec lat 70. XX wieku także w Danii, skąd pochodzę, na uczelniach modny był komunizm, a religie były traktowane jako opium dla ludu. Będąc studentką, buntowałam się przeciwko temu, że powinnam wierzyć w coś, czego nie byłam pewna. Nie wiedziałam, skąd moi rodzice mają wiarę i dlaczego trzeba chodzić do kościoła. Zrozumiałam to pewnego wieczoru, gdy w grupie, do której należałam, dyskutowaliśmy nad jednym z listów św. Pawła. Ktoś odczytał wtedy słowa, że „Bóg istnieje. Rzeczywiście istnieje”. To wystarczyło, żeby w mojej świadomości zaistniała myśl, że Bóg naprawdę jest – nie jako obraz, ale ktoś żywy, i choć nie mogę Go dotknąć, to jestem Go pewna.
Punktem zwrotnym był moment, gdy zostawiłaś dotychczasowe życie w Danii i w 1992 r. zjawiłaś się w Polsce?
Po przemianach politycznych różne instytucje chciały pomóc Europie Środkowej. Należałam wtedy do duńskiej chrześcijańskiej organizacji studenckiej, która – stawiając na pracę z młodzieżą – organizowała spotkania modlitewne i biblijne oraz wakacyjne obozy. Jeździłam na takie obozy do Czechosłowacji, aż dostałam propozycję, żeby przyjechać do Polski, ale nie na obóz, tylko na 6-letni kontrakt, w pełni finansowany przez Danię. Zgodziłam się, choć nauka polskiego łatwa nie była. Chciałam jednak pracować z waszą młodzieżą i mówić im o Bogu.
Sześć lat minęło, a Ty się nie spakowałaś i nie wróciłaś do Danii.
Przez cały ten czas jeździłam po całej Polsce, prowadząc w różnych miastach warsztaty i spotkania w szkołach, ewangelizując i ucząc języka angielskiego. W wakacje organizowałam też na Mazurach pionierskie (jak na polskie realia) obozy chrześcijańskie. Mój kontrakt kończył się 31 lipca 1998 r., ale już w maju czułam – jak biblijna Ruth – że moim ludem jest teraz Polska, że jestem częścią polskiej rodziny, którą pokochałam. Wiedziałam, że do Danii nie wracam, choć od 1 sierpnia miałam być bezrobotna.
Decyzję musiał jednak przypieczętować Pan Bóg.
Pewnego dnia, na początku września, jak co rano siedziałam w łóżku, pijąc herbatę. Czytałam Biblię i rozmawiałam z Bogiem. Nagle zobaczyłam mapę Polski i palec, który wskazywał Kraków. Zrozumiałam. To Bóg mówił, że mam już nie jeździć po Polsce, ale skupić się na pracy pod Wawelem. Nie rozumiałam, czemu tego ode mnie oczekuje. Było mi nawet smutno, bo lubiłam te ewangelizacyjne podróże. Dopiero później okazało się, że chodziło o muzykę gospel, którą zapoczątkowałam w Krakowie, by stąd wyszła na cały kraj. A dziś jestem szczęśliwa, że tu zostałam i nawet gdy dostawałam medal Honoris Gratia, to myślałam, że to odznaczenie dał mi mój Kraków! Miasto powiedziało: „Ona tu jest, zostaje i my ją doceniamy!”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).