Patronuje im święty od miłości – trudno o lepszego opiekuna.
Przy długim stole w domu św. Marcina de Porres w Fastowie, 60 km od Kijowa, siedzi kilkanaście osób. Właśnie zaczynają obiad przygotowany przez Daszę i Julę – dziewczyny, które są u siebie. To jest ich dom.
Chrystus wrócił
To dom również Saszy, Romana czy Władika – młodych, którzy zostali wypchnięci z rodzinnych domów na ulicę, pod most, na klatkę schodową i gdyby nie o. Misza Romaniw OP, jeszcze zanim osiągnęliby prawdziwą dorosłość, spotkaliby śmierć. Z głodu, ćpania czy chorób – co za różnica, efekt ten sam. Oni jednak żyją. Żyją w cieniu kościoła z fastowskim Chrystusem, cudownym obrazem Ukrzyżowanego. Czczony w tym miejscu od wieków Czarny Jezus, zwinięty w bólu na swoim krzyżu, przemawia do serca, porusza sumienia, przyprowadza do skruchy i budzi tęsknotę za szczęściem.
Zanim się do Niego dojdzie, trzeba przejść koło zdjęć dokumentujących historię tej 100-letniej świątyni. Kilka pamiątek w gablotach dopełnia obrazu tragedii ludzi, którzy tu kiedyś mieszkali – Polaków, katolików. Tragedii przesiedlenia i pozostawienia na pastwę losu tego, co się kocha. Szczątki, resztki, strzępy i ruina – tyle zostało po 50 latach komunistycznego zarządu świętym miejscem.
Kosmonautka swoje
Kościół w opłakanym stanie na początku lat 90. ub. wieku odzyskała niewielka wspólnota katolików z Fastowa. Wstawiła się za nimi nawet Walentyna Tiereszkowa, radziecka kosmonautka, kobieta instytucja, która poprosiła władze, by fastowscy katolicy mogli wrócić w sprofanowane mury. Wrócili i przywrócili im blask. Od 2005 r. parafią opiekują się dominikanie. Dzisiaj jest ich tu trzech, proboszczuje wspomniany o. Misza. – Zapraszam do nas – mówi bardzo dobra polszczyzną. Jest Ukraińcem, ale studiował w Krakowie.
– Lot do Kijowa to tylko kilkadziesiąt minut, potem marsz - rutka albo pociąg przez godzinę i jesteśmy na miejscu – informuje. Dom św. Marcina de Porres to dwa obiekty. Starszy – gdzie mieszkają młodzi zgarnięci z ulicy i gdzie mieści się świetlica socjoterapeutyczna, oraz nowszy. – Był tu kiedyś poprawczak, potem szkoła muzyczna, jakieś technikum ale przez ostatnie 20 lat był tu przede wszystkim pustostan i nikt nie miał pomysłu, co z tym okazałym budynkiem zrobić. Zaproponowaliśmy, że to miejsce ożywimy – wspomina o pomyśle sprzed zaledwie kilku lat.
Wolontariusz dobry
I tak w grudniu 2015 r. swoje drzwi otworzył gmach, w którym mieści się teraz najpopularniejsza kawiarnia w mieście, przedszkole, szkoła podstawowa, zakład rehabilitacyjny dla upośledzonych ruchowo i umysłowo dzieci oraz dom samotnej matki z dzieckiem. – Gdy zakończymy remont strychu, będzie tu warzywniak, kaplica i warsztat do szycia. W piwnicy chcemy założyć pieczarkarnię. Musimy jakoś na siebie zarabiać, nie możemy liczyć na wsparcie miasta czy funduszu unijnego – tłumaczy Olena Furman, nauczycielka z katolickiej podstawówki, młoda i pełna życia matka czworga dzieci.
Olena dobrze wspomina wolontariuszy, którzy do tej pory odwiedzili Fastów. Mówi o ich przemianie, o przyspieszonym dojrzewaniu, o zmianie perspektywy patrzenia, w której wreszcie jest nie tylko empatia, ale też wdzięczność za to, co mają do dyspozycji.
– Zapraszamy do nas każdego, kto ma dobrą wolę wsparcia nas w dziełach, które prowadzimy. Nie pytamy o wyznanie, nie interesuje nas historia, ale motywacja, chcemy podzielić się naszą pasją i radością – zapewnia o. Misza. – W zależności od predyspozycji czy uzdolnień każdy znajdzie tu coś dla siebie. Nasi wolontariusze mają okazję poznać Ukrainę, szczególnie Kijów. Do wypracowania jest 40 godzin tygodniowo. Można przyjechać na tydzień, można i na trzy miesiące. Zapewniamy mieszkanie, wyżywienie i kieszonkowe. Zależy nam, żeby pobyt w Fastowie był także szansą na spotkanie z Panem, dlatego w programie jest codzienna adoracja i Eucharystia. Bo miłosierdzie potrzebuje Obecności i zjednoczenia, wtedy zdumiewa swoją potęgą, a przemiana staje się trwała – dodaje.
Jest jeszcze jeden atut, o którym dominikanin mówi z uśmieszkiem. – Wolontariat u nas to szansa na spotkanie z pięknymi dziewczynami i przystojnymi chłopakami, to okazja do przyjaźni, a może i miłości z młodymi dobrze ukształtowanymi, wyrobionymi duchowo, z wartościami – kusi. – Ale trzeba się liczyć, że nie pozwalamy wywozić naszych skarbów zagranicę. Są zbyt wartościowi dla nas, potrzebujemy ich tutaj, oni są nadzieją naszego Kościoła – zastrzega już całkiem serio.
Szczegóły wolontariatu: miszka2@gmail.com
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.