– Jak Pawełek miał siedem lat i czegoś nie mogliśmy znaleźć, to modliliśmy się do św. Antoniego i zaraz się znajdowało – mówi Bolesław Kaczmarczyk, dziadek Pawła. Teraz też się znalazło – jego zgubione życie.
Jak Titanic
– Odkąd pamiętam, zawsze dziadkowi podpijałem to, co trzymał w barku dla gości. Już w V klasie podstawówki zacząłem się zadawać ze starszymi kolegami. Od VI klasy codziennie brałem tabakę. A w gimnazjum udało mi się wciągnąć w ten nałóg pół klasy. Śmialiśmy się z kolegami, że druga gimnazjalna nam wypadła.
– Czasem sprowadzał do pokoju ze 20 kolegów – wraca do tamtych czasów dziadek. – Jak tam wchodziłem, to nic nie było widać oprócz dymu z papierosów. Zwróciłem im uwagę, a jak po jakimś czasie zajrzałem, to znowu palili. A jak wyszli, to przyszli następni. Sprawdzałem jak policjant, czy w kieszeni nie mają alkoholu, aż przestali przychodzić, bo mieli dość dziadka.
– Wtedy już prawie codziennie piliśmy, zaczęły się przygody z marihuaną, prochami i dopalaczami – wylicza Paweł. – Nie było problemu, żeby je kupić. Szło się do sklepu, gdzie pod nazwą „rozpałka do pieca” czy „zapach do szafy” sprzedawano je obok normalnych produktów. Dodawaliśmy je do tytoniu, czując się po nich gorzej niż po narkotykach. Tak samo dostępny był alkohol. Na 14. urodziny bez problemu kupiłem 4 butelki czystej.
Z każdym rokiem było gorzej. Miałem trzy rozprawy, w tym jedną z powodu napaści, żeby zdobyć kasę na narkotyki. Każdy dzień narkomana wygląda podobnie – trzeba znaleźć coś do ćpania, a jak się zaćpa, to szuka się dalej. Sposób uzyskiwania pieniędzy jest dowolny. Dziadek szybko zaczął przede mną chować portfel. Z domu wynosiłem do lombardu, co się dało. Jak masz dobrze ugadany lombard, to przyjmie wszystko – od zegarka po sprzęt elektroniczny. Niewiele z tych rzeczy wykupiłem. W gimnazjum na pierwszym miejscu było picie. W technikum – narkotyki i dopalacze. Szedłem na dno jak Titanic. Po marihuanie czułem się zjarany, po amfetaminie naspidowany. Zjaranie to stan odurzenia, spowolnienie. Człowiek zapomina, co go złego spotkało. Naspidowanie to pełnia energii. Za to prochy, np. taki mefedron, dają ci banię, poczucie szczęścia – opowiada.
Pytam go, czy kiedy wieczorami przychodził do domu w takim stanie, czuł się szczęśliwy, ale zaprzecza. – Przeważnie kiedy słyszałem, jak nadchodzi, to wiedziałem, co mu jest, a on się wypierał, że nic nie brał – pamięta dziadek. – Powtarzałem, że człowiek musi dojrzeć. Sam miałem kolegów, którzy się podobnie zachowywali. Nigdy w życiu nie paliłem papierosów, a oni mnie straszyli, że jak z nimi nie zapalę, to się ode mnie odwrócą. A ja im na to: „Wcale mi na was nie zależy”. Kiedy mu mówiłem, żeby nie ćpał, słyszałem: „Dziadek, ty nie wiesz, co tracisz”. Ale nigdy go nie wyganiałem z domu, tylko prosiłem: „Zmień życie, dziadka braknie, ojciec ci nie pomoże, będziesz sam”.
Bez cegieł
– Nawróciłem się jednego dnia – 31 sierpnia 2014 roku – opowiada Paweł. – Wracając z imprezy, przechodziłem koło rodzinnego kościoła św. Barbary w Chorzowie. W nim byłem chrzczony, przyjąłem I Komunię i przystąpiłem do bierzmowania. Kiedy zaczęły dzwonić dzwony na ostatnią Mszę św. o 18.00, usłyszałem w głowie głos: „Nie masz nic do stracenia” i poczułem, że mam tam wejść. W kościele zobaczyłem spowiadającego proboszcza i natychmiast ukląkłem przy konfesjonale. To była długa spowiedź, ledwie potrafiłem mówić. Ksiądz dał mi prostą pokutę, żebym po Komunii św. pomodlił się o oczyszczenie organizmu z toksyn. Kiedy zrobiłem to własnymi słowami, poczułem, jakby spadły ze mnie jakieś cegły. Wyszedłem, czując się dziwnie, i to był początek mojego rekordu bez ćpania – całe dwa miesiące. Wcześniej wytrzymywałem parę dni, kiedy siedziałem w domu, a jak wychodziłem do kolegów, to wszystko wracało. Dopiero w Halloween na imprezie znów zaćpałem.
Ostatni raz pojechałem z narkotykami w święta Bożego Narodzenia 2014 roku. Po wszystkim sam się nad sobą popłakałem, że ledwie mnie Pan Jezus wyciągnął z bagna, znów się w nie ładuję, i wtedy do mnie dotarło: „Zamiast się użalać, bierz się za siebie”. Od tego dnia utrzymuję abstynencję od narkotyków bez detoksu i fachowej terapii. Po nawróceniu zacząłem szukać pomocy kapłana. Dotąd na naszej religii robiliśmy niezłe jatki. Wykończyliśmy katechetkę i młodego księdza. Dał sobie z nami radę tylko o. Euzebiusz, franciszkanin, który potrafił nas „ogarnąć”. Poprosiłem, żeby coś poradził. Zachęcił mnie, żebym poszedł na spotkania Wspólnoty i Szkoły Nowej Ewangelizacji „Zacheusz”.
Ojciec Samuel, kierujący jej filią w Chorzowie, przyjął mnie z otwartym ramionami, a z czasem został moim kierownikiem duchowym. To on podarował mi płytę z chrześcijańskim rapem, z której zapamiętałem zdanie: „Poprosiłem Jezusa, a On zabrał mi fajki”. Powtarzając je, poszedłem pod „mój” kościół św. Barbary, ale był już zamknięty. Mimo to ukląkłem, prosząc Pana Jezusa, żeby zabrał mi papierosy i alkohol. Na dowód, jak mi na tym zależy, wyrzuciłem z kieszeni otwieracz do piwa, nieopróżnioną do końca paczkę fajek i zapalniczkę. To było rok temu, dzień przed Środą Popielcową. Od tej pory nie wziąłem do ręki papierosa. Piwo wypiłem tylko jedno i zaraz potem podpisałem zobowiązanie do abstynencji. Podczas rekolekcji naszej wspólnoty Pan Bóg zabrał mi też zniewolenie pornografią. Od tamtego czasu zachowuję czystość, bo dotarło do mnie, jak Pan Jezus mnie kocha i czym jest prawdziwa miłość. Od nawrócenia uczę się patrzeć na kobiety jako przedmiot kochania, nie pożądania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wychowanie seksualne zgodnie z Konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa”
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.