Sumienie wystawia nam co chwilę rachunek naszych win. Taka jest jego rola. Rzecz w tym, by ten rachunek odebrać. Poczuć skruchę i w konfesjonale pokornie poprosić Jezusa o zapłacenie.
Przez wieki w Kościele wezwanie do nawrócenia łączyło się z budzeniem lęku przed sądem, piekłem. Kaznodzieje głosili Boga jako surowego sędziego. W kościołach dominowały obrazy sądu ostatecznego. Groza przesłaniała nadzieję. Dziś wahadło poszło jakby za mocno w drugą stronę. Powtarzamy w Credo: „… przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych”. Miłosierdzie Boże nie unieważnia prawdy o sądzie, o sprawiedliwości. „Łaska nie przekreśla sprawiedliwości. Nie zmienia niesprawiedliwości w prawo. Nie jest gąbką, która wymazuje wszystko, tak że w końcu to, co robiło się na ziemi, miałoby w efekcie zawsze tę samą wartość”, podkreśla Benedykt XVI. I zauważa, że prawda o sądzie daje nadzieję, bo uczy nas odpowiedzialności za nasze czyny, wybory, słowa. Rachunek sumienia jest przygotowaniem się na sąd ostateczny. Taka myśl nie powinna nas przerażać, ona nadaje przygotowaniom do spowiedzi niezbędną powagę. Chodzi ostatecznie o wieczność, o zbawienie. Nie wolno zmarnować życia.
Nie po powierzchni i bez szpanu
Pojawiają się dwie skrajności w przeprowadzaniu rachunku sumienia. Pierwsza polega na powierzchowności. Dobrze jest trzymać się pewnego schematu, np. dziesięciu przykazań, ale nie wolno być jego niewolnikiem. Czasem warto coś zmienić, zwłaszcza jeśli wyznanie grzechów przybiera postać bezrefleksyjnie powtarzanej od lat formułki. Zagrożeniem mogą być formalizm oraz uleganie opinii świata, który podchodzi do wielu spraw moralnych coraz bardziej liberalnie („wszyscy tak robią”, „mamy przecież XXI wiek”, „nie żyjemy w średniowieczu”). Istotą rachunku sumienia, powtórzmy, jest spojrzenie w oczy Pana. Jeśli tego zabraknie, spowiedź może okazać się bezowocna. Drugie niebezpieczeństwo, które zagraża duszom gorliwym, to nadmierna analiza własnych grzechów, niekończące się rozważania ich okoliczności oraz okoliczności okoliczności. Rozdmuchana psychologia czy filozofia grzechu, dzielenie włosa na czworo, odnajdywanie „wyszukanych” grzechów („miałem rozproszenia podczas medytacji”) mogą być formą pychy. „Musimy zachować prostotę również wobec naszego grzechu i powinniśmy się zadowolić istotą rzeczy, która się nam rzuca w oczy, gdy przyglądamy się sobie w świetle Ewangelii” (Adrienne von Speyr).
Sumienie jest głosem Boga, a zarazem głosem rozumu. Rachunek sumienia nie jest praktyką mistyczną. Wymaga dyscypliny, autorefleksji, dystansu do siebie. Warto pytać siebie nie tylko o czyny, ale także o zaniedbania. Czego nie robię z rzeczy, których po mnie spodziewa się Bóg? Warto pytać siebie, w którą stronę idę. Czy jakaś tendencja ku dobru lub ku złu narasta lub słabnie. Trzeba odróżniać grzechy ciężkie od lekkich. Grzech ciężki (śmiertelny) popełnia się wtedy, gdy całkowicie świadomie i dobrowolnie wybiera się poważne zło (ciężka materia czynu). Okoliczności, motywacje mogą zmniejszyć lub zwiększyć winę. Bywa tak, że grzechy lekkie mogą być wyrazem wielkiej obojętności wobec Boga czy ludzi. I odwrotnie: grzechy z pozoru ciężkie mogą być przejawem bezradności, choroby czy nałogu. Wtedy wina ulega zmniejszeniu. W razie wątpliwości warto zapytać spowiednika.
W świetle słowa Bożego
Rachunek sumienia przeprowadzamy zawsze wobec Boga. Światło, które otrzymujemy, przychodzi do nas w głosie sumienia, rozumu oraz przez słowo Boże i nauczanie Kościoła. Najczęściej rachunek sumienia opieramy na dziesięciu przykazaniach. Ale można sięgnąć także po Kazanie na Górze (Mt 5–7), Hymn o miłości (1 Kor 13) lub grzechy główne. Najprostszy schemat odwołuje się do przykazania miłości i zawiera trzy elementy: przemyślenie stanu swojej miłości do Boga, do bliźnich i do siebie samego. Grzech rani Boga, rani ludzi i rani samego grzesznika. Chrześcijanin zawsze patrzy na Jezusa Chrystusa. On jest światłem. On uczy, co znaczy być czystym dzieckiem wobec Ojca. On uczy także miłości do bliźnich („Miłujcie się wzajemnie, jak Ja was umiłowałem”). Ujmując rzecz całkiem prosto, kiedy robię rachunek sumienia, pytam siebie, czy Jezus na moim miejscu zrobiłby tak samo. Albo przynajmniej czy wybrałby ten sam kierunek.
Słowo „rachunek” budzi skojarzenia matematyczno-księgowe. Ostatecznie nie chodzi o buchalterię grzechów, ale o odnalezienie siebie pod krzyżem Jezusa. On za mnie umarł i spłacił w ten sposób wszelkie długi, winy, rachunki, które zaciągam swoim grzechem. Widząc ostro swój grzech, czując jego niszczące skutki w sobie, rozumiem, że sam siebie nie uratuję. Tęsknię za czystością. Potrzebuję Jego miłości. Patrząc na krzyż, widzę konsekwencje swoich grzechów i zarazem Boże miłosierdzie, które mnie oczyszcza, uzdrawia, przytula, pozwala narodzić się na nowo. Rachunek sumienia prowadzi do żalu za grzechy. Ale o tym za tydzień.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.