Rachunek sumienia

ks. Tomasz Jaklewicz


publikacja 10.03.2016 06:00

Sumienie wystawia nam co chwilę rachunek naszych win. Taka jest jego rola. Rzecz w tym, by ten rachunek odebrać. Poczuć skruchę 
i w konfesjonale pokornie poprosić Jezusa o zapłacenie.


Rachunek sumienia jest modlitwą, w której osądzamy swoje życie w świetle Prawdy. 
Ta rozmowa przygotowuje 
nas na sąd ostateczny. 
Nie chodzi o budzenie lęku, 
ale o odpowiedzialność
za życie eric gill, sad ostateczny 1917 r. Rachunek sumienia jest modlitwą, w której osądzamy swoje życie w świetle Prawdy. 
Ta rozmowa przygotowuje 
nas na sąd ostateczny. 
Nie chodzi o budzenie lęku, 
ale o odpowiedzialność
za życie

Nie widać go, ale gryzie czasem tak, że nie wiemy, co z sobą zrobić. Nie ma wyjścia, trzeba się nawrócić. Sumienie jest głosem wewnętrznym, który osądza nasze czyny, słowa, myśli i zaniedbania. Wzywa do czynienia dobra, ostrzega przed złem. Sumienie to nasz siódmy zmysł. Zmysł moralny, dzięki któremu „czujemy”, co jest dobre, a co złe. Busola prawdy pokazująca naszą wielkość i naszą nędzę. 
Sobór Watykański II mówi, że „sumienie jest najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa” (KDK 16).

Dzięki sumieniu nasze życie toczy się w obliczu Boga. On zawsze nas widzi. Patrzy na nas z miłością, zna prawdę o nas lepiej niż my sami. Przeprowadzić rachunek sumienia oznacza świadomie wejść w to Boże spojrzenie. Próbować przyjrzeć się sobie oczyma Boga, czyli zobaczyć siebie w nagiej prawdzie. Nie zapominając jednak ani przez chwilę, że Bóg osądza nas nie po to, by nas pognębić, ale by nas wybawić. Rachunek sumienia jest zatem modlitwą, rozmową z Ojcem o moim życiu pod kątem moralności. Taką rozmowę, choćby krótką, warto przeprowadzić każdego dnia wieczorem. Nas jednak interesuje rachunek sumienia przed spowiedzią. Bierzemy w nim pod uwagę czas, który upłynął od ostatniego spotkania z Jezusem w konfesjonale. 


Oceniać siebie Bożą miarą


Do ważnego spotkania trzeba się przygotować. Rachunek sumienia to pierwszy, niezbędny krok w stronę sakramentu przebaczenia. Konieczna jest pomoc Ducha Świętego, ponieważ nasz grzech osłabia zdolność osądu, przesłania prawdę. Jeśli sami będziemy analizować swoje życie, możemy się pogubić. Musimy prosić Ducha Świętego, by pomógł nam patrzeć na siebie tak, jak patrzy Jezus. Kiedy Piotr zaparł się trzykrotnie Mistrza, idący na śmierć Pan „obrócił się i spojrzał na Piotra”. To spojrzenie sprawiło, że w Piotrze sumienie zaczęło swoją pracę. Wszyscy popełniamy grzechy, czyli mniejsze lub większe zdrady, „za plecami Jezusa”. On jednak po każdym grzechu obraca się i szuka nas wzrokiem. Prowokuje do szczerości, do skruchy, do ostrego widzenia własnej winy, do łez nawrócenia. To spojrzenie strzeże nas przed osuwaniem się w stronę jakiejś czysto psychologicznej autoanalizy.


W spowiedzi wyznajemy grzechy, nie opowiadamy o tym, co się nam udało. To może powodować niebezpieczeństwo niedostrzegania dobra, które pochodzi od Boga. Dlatego warto zacząć rachunek sumienia od przypomnienia sobie konkretnych Bożych darów z ostatniego czasu (wydarzenia, spotkania, słowa, dobre natchnienia itd.) i uwielbiać Boga. Samo nawrócenie, mój rachunek sumienia, jest także Jego łaską. Postawa wdzięczności wobec Boga jest czymś szalenie ważnym. Nieraz widzimy wyraźnie, czego nam brakuje w życiu, mamy nawet skłonność obwiniać o te braki Boga. Często nie dostrzegamy tego, co otrzymaliśmy. Wdzięczność uwalnia od pychy, porównywania się z innymi czy chorobliwej zazdrości. Dostrzeżenie działania Bożej łaski w życiu pomaga widzieć właściwie grzech. 


Przygotowanie
na sąd ostateczny


Rachunek sumienia jest modlitwą walki wewnętrznej. Odkrywanie grzeszności jest trudne. Problemem naszych czasów jest utrata świadomości grzechu, a wiąże się to zawsze z utratą świadomości Boga. Tam, gdzie z życia znika Bóg, zaczynają panować ciemności. W ciemności nie widać niczego. Granica dobra i zła zaczyna się zamazywać. Człowiek zrasta się ze swoim grzechem tak bardzo, że zaczyna uznawać go wręcz za coś „normalnego”, wręcz „koniecznego”. Nie przypadkiem przykazanie „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną” jest na pierwszym miejscu w Dekalogu. Uczciwe postawienie pytania o moją więź z Bogiem jest kluczem do innych obszarów życia. „Bóg jest miłością” – pisze św. Jan. Tylko czy jest moją miłością? Wiara może zostać zredukowana do zimnego wypełniania religijnych obowiązków. Owszem, wierność praktykom jest ważna, ale warto zapytać siebie, jak je przeżywam. Czy moją modlitwę, udział we Mszy traktuję jako spotkaniem z Kimś Najważniejszym? Czy kocham coraz bardziej Boga, poznaję Go, ufam Mu? Grzechem może być także postawa wyrażająca się słowami: „Kocham Boga, ale nie potrzebuję Kościoła”. To jest iluzja. Nie da się znaleźć Jezusa poza Kościołem. Wiara domaga się nie tylko osobistego zaangażowania, ale także obiektywizacji przez wspólnotę wiary. Bo inaczej pójdziemy w świat własnych odczuć i opinii, które będzie nam dyktowało nasze „ego”, a diabeł będzie szeptał do ucha: „Bądź sobą, słuchaj siebie, realizuj swoje” i wsączał nieufność wobec pasterzy. Ulepimy sobie bożka wedle światowych mód, którego będziemy nazywać bogiem. Pokusa tworzenia duchowości bez Kościoła, bez sakramentów, bez duchownych jest dziś bardzo mocna. 
Grzech nie jest tylko przekroczeniem prawa moralnego. Jest przede wszystkim odrzuceniem Boga, jest zranieniem Jego miłości.

Nieraz nie mamy problemu z odszukaniem grzechu. Sumienie reaguje prawidłowo. Po grzechu pojawia się niezadowolenie, a nawet wstręt. Czasem jednak bardziej jest to żal z powodu tego, że to ja się nie sprawdziłem, a nie z powodu obrazy Boga. „Trzeba widzieć swoje grzechy tak ostro, jak to tylko jest możliwe, i wystawiać je na przenikliwe światło prawdy” – zauważa 
Adrienne von Speyr (jej książka „Spowiedź” to jedna z najgłębszych rzeczy o sakramencie pokuty). „Jeśli próbujemy się z nich usprawiedliwić, sami stawiamy zaporę łasce” – dodaje szwajcarska mistyczka.


Przez wieki w Kościele wez­wanie do nawrócenia łączyło się z budzeniem lęku przed sądem, piekłem. Kaznodzieje głosili Boga jako surowego sędziego. W kościołach dominowały obrazy sądu ostatecznego. Groza przesłaniała nadzieję. Dziś wahadło poszło jakby za mocno w drugą stronę. Powtarzamy w Credo: „… przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych”. Miłosierdzie Boże nie unieważnia prawdy o sądzie, o sprawiedliwości. „Łaska nie przekreśla sprawiedliwości. Nie zmienia niesprawiedliwości w prawo. Nie jest gąbką, która wymazuje wszystko, tak że w końcu to, co robiło się na ziemi, miałoby w efekcie zawsze tę samą wartość”, podkreśla Benedykt XVI. I zauważa, że prawda o sądzie daje nadzieję, bo uczy nas odpowiedzialności za nasze czyny, wybory, słowa. Rachunek sumienia jest przygotowaniem się na sąd ostateczny. Taka myśl nie powinna nas przerażać, ona nadaje przygotowaniom do spowiedzi niezbędną powagę. Chodzi ostatecznie o wieczność, o zbawienie. Nie wolno zmarnować życia. 


Nie po powierzchni
 i bez szpanu 


Pojawiają się dwie skrajności w przeprowadzaniu rachunku sumienia. Pierwsza polega na powierzchowności. Dobrze jest trzymać się pewnego schematu, np. dziesięciu przykazań, ale nie wolno być jego niewolnikiem. Czasem warto coś zmienić, zwłaszcza jeśli wyznanie grzechów przybiera postać bezrefleksyjnie powtarzanej od lat formułki. Zagrożeniem mogą być formalizm oraz uleganie opinii świata, który podchodzi do wielu spraw moralnych coraz bardziej liberalnie („wszyscy tak robią”, „mamy przecież XXI wiek”, „nie żyjemy w średniowieczu”). Istotą rachunku sumienia, powtórzmy, jest spojrzenie w oczy Pana. Jeśli tego zabraknie, spowiedź może okazać się bezowocna. 
Drugie niebezpieczeństwo, które zagraża duszom gorliwym, to nadmierna analiza własnych grzechów, niekończące się rozważania ich okoliczności oraz okoliczności okoliczności. Rozdmuchana psychologia czy filozofia grzechu, dzielenie włosa na czworo, odnajdywanie „wyszukanych” grzechów („miałem rozproszenia podczas medytacji”) mogą być formą pychy. „Musimy zachować prostotę również wobec naszego grzechu i powinniśmy się zadowolić istotą rzeczy, która się nam rzuca w oczy, gdy przyglądamy się sobie w świetle Ewangelii” (Adrienne von Speyr). 


Sumienie jest głosem Boga, a zarazem głosem rozumu. Rachunek sumienia nie jest praktyką mistyczną. Wymaga dyscypliny, autorefleksji, dystansu do siebie. Warto pytać siebie nie tylko o czyny, ale także o zaniedbania. Czego nie robię z rzeczy, których po mnie spodziewa się Bóg? Warto pytać siebie, w którą stronę idę. Czy jakaś tendencja ku dobru lub ku złu narasta lub słabnie.
 Trzeba odróżniać grzechy ciężkie od lekkich. Grzech ciężki (śmiertelny) popełnia się wtedy, gdy całkowicie świadomie i dobrowolnie wybiera się poważne zło (ciężka materia czynu). Okoliczności, motywacje mogą zmniejszyć lub zwiększyć winę. Bywa tak, że grzechy lekkie mogą być wyrazem wielkiej obojętności wobec Boga czy ludzi. I odwrotnie: grzechy z pozoru ciężkie mogą być przejawem bezradności, choroby czy nałogu. Wtedy wina ulega zmniejszeniu. W razie wątpliwości warto zapytać spowiednika. 


W świetle 
słowa Bożego


Rachunek sumienia przeprowadzamy zawsze wobec Boga. Światło, które otrzymujemy, przychodzi do nas w głosie sumienia, rozumu oraz przez słowo Boże i nauczanie Kościoła. Najczęściej rachunek sumienia opieramy na dziesięciu przykazaniach. Ale można sięgnąć także po Kazanie na Górze (Mt 5–7), Hymn o miłości (1 Kor 13) lub grzechy główne. Najprostszy schemat odwołuje się do przykazania miłości i zawiera trzy elementy: przemyślenie stanu swojej miłości do Boga, do bliźnich i do siebie samego. Grzech rani Boga, rani ludzi i rani samego grzesznika. 
Chrześcijanin zawsze patrzy na Jezusa Chrystusa. On jest światłem. On uczy, co znaczy być czystym dzieckiem wobec Ojca. On uczy także miłości do bliźnich („Miłujcie się wzajemnie, jak Ja was umiłowałem”). Ujmując rzecz całkiem prosto, kiedy robię rachunek sumienia, pytam siebie, czy Jezus na moim miejscu zrobiłby tak samo. Albo przynajmniej czy wybrałby ten sam kierunek.


Słowo „rachunek” budzi skojarzenia matematyczno-księgowe. Ostatecznie nie chodzi o buchalterię grzechów, ale o odnalezienie siebie pod krzyżem Jezusa. On za mnie umarł i spłacił w ten sposób wszelkie długi, winy, rachunki, które zaciągam swoim grzechem. Widząc ostro swój grzech, czując jego niszczące skutki w sobie, rozumiem, że sam siebie nie uratuję. Tęsknię za czystością. Potrzebuję Jego miłości. Patrząc na krzyż, widzę konsekwencje swoich grzechów i zarazem Boże miłosierdzie, które mnie oczyszcza, uzdrawia, przytula, pozwala narodzić się na nowo. Rachunek sumienia prowadzi do żalu za grzechy. Ale o tym za tydzień.

TAGI: