Żyłem w śmierci

Nie powiedział: „Odwal się ode mnie, gnoju. Najpierw się nawróć, idź do Piekar albo do Częstochowy”. Przyszedł do takiego, jakim byłem, a byłem godny pogardy.

Reklama

Imię – Bartosz. Nazwisko – Żytomirski. Wiek – 35 lat. Miejsce zamieszkania – Katowice. Trzeźwość – lat 12.

Wychował się w przeciętnej katolickiej rodzinie. Mama, tata, dwie siostry. – Pamiętam, że wieczorem modliliśmy się razem i tata robił nam znak krzyża na czole. Rodzice dbali o nasze wychowanie i gdyby nie fakt, że tata miał problem z alkoholem, uznałbym, że było idealnie. Jak się rodziłem, byliśmy na granicy śmierci – ja i moja mama. Tata przysiągł wtedy Bogu, że jak przeżyję, to do końca roku nie będzie pić. Dotrzymał obietnicy.

Dorastałem w przekonaniu, że sam nigdy nie będę używał alkoholu, picie mi nie imponowało. Jednak życie potoczyło się inaczej… – mówi i zapada cisza. – Miałem kolegów. Znaliśmy się od dzieciństwa.

Smutny pogrzeb

Najpierw to koledzy zaczęli sięgać po alkohol. Potem przyszedł czas na Bartosza. Zna ten dzień bardzo dobrze. Środa, w Katowicach był mecz. – Ja miałem 15 lat i wtedy pierwszy raz się upiłem. Efekt był taki, że obudziłem się na drugi dzień, miałem zdartą twarz, tzw. asfaltówę, bo w centrum Katowic wypadłem z tramwaju. I pierwszy raz z powodu alkoholu nie poszedłem do szkoły. Oczywiście to był dla mnie duży wstyd, bo wiele osób i w szkole, i na osiedlu o tym mówiło.

Postanowił zmienić towarzystwo, spróbował harcerstwa. Był jeden, drugi obóz. Ale w końcu i tak stwierdził, że wszyscy wokół piją.

– Chodziłem dziennie na jedno, dwa piwa. Szukałem moich ulubionych smaków. To był proces. Piłem też tanie wina czy nalewki. Przed moimi 18. urodzinami brałem udział w bójce z obywatelami narodowości arabskiej. Nie jestem dużym człowiekiem, ale pod wpływem alkoholu coś we mnie wstępowało... Było ostro. Moja rodzina przeżyła szok. Trafiłem na izbę wytrzeźwień, a potem na komisariat. Nie było miło. Ale wiedziałem, że nie są w stanie mi nic zrobić, bo to mój pierwszy wybryk, za który nic mi nie grozi – tłumaczy.

Rodzice najpierw obdzwonili szpitale, ale tata Bartosza miał intuicję i przyszedł na policję. – Zapytał, co tu robię. Powiedziałem, że siedzę. Na co on: „Nie mam już syna”. I to mnie wtedy zabolało, serce mi pękło, ale nie dałem tego po sobie poznać. Dziś usprawiedliwiam mojego tatę, bo jedynie Pan Bóg inaczej by się zachował… – przyznaje.

Po dwóch dniach zwolnili go do domu. – Przyszedłem na osiedle i byłem jak bohater, bo nikogo nie sprzedałem, przeszedłem chrzest bojowy – wspomina. – Dzień przed moimi 18. urodzinami jeden z moich kolegów po drodze do domu – wcześniej piliśmy alkohol – powiesił się. Miał – Bartosz znów robi pauzę i ścisza głos – 19 lat… To pokazało mi, że życie jest naprawdę poważne, że to nie są żarty, ale niczego więcej w moim życiu nie zmieniło.

Na pogrzebie byłem pijany, bo nie wyobrażałem sobie przeżywania tego na trzeźwo. I to był smutny pogrzeb.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama