Słowa, słowa, słowa... Czy mają jakiś realny wpływ na nasze postrzeganie świata? Nie mówiąc już o konkretnych czynach...
Mocno to wczoraj papież podczas katechezy powiedział: „świętowanie Jubileuszu Miłosierdzia oznacza umieszczenie ponownie w centrum naszego życia osobistego oraz życia naszych wspólnot specyfiki wiary chrześcijańskiej - to znaczy Jezusa Chrystusa Miłosiernego Boga”.
Sądzę, że odpowiedzią większości z nas na takowe dictum jest przytaknięcie. „Tak, trzeba Jezusa Chrystusa Miłosiernego Boga umieścić w centrum naszego życia osobistego oraz życia naszych wspólnot”. Który chrześcijanin by się takiej propozycji przeciwstawił?
Ale papież mówi dalej. Mówi, że Bogu najbardziej się podoba „przebaczanie swoim dzieciom, okazywanie im miłosierdzia, aby także one mogły z kolei przebaczać braciom, jaśniejąc jako pochodnie miłosierdzia Bożego w świecie”. I dodaje „Jubileusz będzie «czasem sprzyjającym» dla Kościoła, jeśli nauczymy się wybierać «to, co najbardziej podoba się Bogu» nie ulegając pokusie, by myśleć, że jest coś innego, coś ważniejszego, czy bardziej priorytetowego. Nie ma nic ważniejszego niż wybieranie «tego, co najbardziej podoba się Bogu», Jego miłosierdzia, Jego miłości, Jego czulej troski, Jego objęcia, Jego serdeczności!”
Jako skończony teolog zatrzymuję się. Nie ma nic ważniejszego? Naprawdę? A głoszenie Ewangelii? No tak, ale jeśli pamięta się, że Ewangelia nie jest zbiorem doktryn, ale dobrą nowiną o zbawieniu... Na jedno wychodzi. Boże miłosierdzie, miłość, Jego czuła troska, Jego serdeczne obejmowanie nas, to właśnie Ewangelia...
Tylko pozostaje jeszcze pytanie, czemu rzecz tak podstawową trzeba nam, chrześcijanom przypominać? Co w naszej hierarchii wartości postawiliśmy ponad Boże miłosierdzie, czyli Ewangelię?
Słuchałem niedawno ciekawej konferencji o piętnastym rozdziale Ewangelii Łukasza. To przypowieść o zaginionej owcy, zgubionej drachmie i synu marnotrawnym. Wygłaszający naukę ksiądz zwrócił uwagę, że to w zasadzie jedna całość. Taka „potrójna przypowieść”, którą zawsze trzeba widzieć jako całość. Zagubiona owca to obraz tych, którzy pogubili się, bo zabrakło im rozwagi, zgubiona drachma symbolizuje tych, którzy zgubili się bez własnej winy. A syn marnotrawny? Tak, ten odszedł od ojca świadom co robi. Prawda że piękne?
Niestety, sporo dzisiejszych „sztandarowych” katolików takich niuansów nie dostrzega. I wśród wielu "zwyczajnych" katolików znajdują poklask. Grzesznik odszedł od Boga? Musi się nawrócić. Jakiś dialog z nim? Jest zdradą prawdy. Przebaczenie? Jeśli upokorzony przyjdzie w worze pokutnym. Póki co trzeba miłosiernie ukazywać mu prawdę, która oczywiście najlepiej do niego dotrze, gdy mu się nie przebierając w słowach powie, jakim jest draniem. Nie ma to oczywiście nic wspólnego z miłością do Miłośnika Przebaczenia. Jest raczej egoistyczną chęcią postawienia na swoim. Choćby w piekle miało zapanować przeludnienie, prawda musi zwyciężyć, nie?
„Tak, trzeba Jezusa Chrystusa Miłosiernego Boga umieścić w centrum naszego życia osobistego oraz życia naszych wspólnot”. Ale trzeba to zrobić na serio. Nie tylko gadać, a w praktyce robić zupełnie co innego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.