Niby nic, a jednak wiele się zmieni

Rozmowa z Markiem Czogalikiem, pierwszym diakonem stałym w diecezji gliwickiej, o przygotowaniach do tej posługi i o tym, jak będzie wyglądała w praktyce.

Jak wygląda przygotowanie do tej posługi?

Przez dwa lata co dwa tygodnie mieliśmy zajęcia w Opolu. Spotykaliśmy się z kierownikiem studium – ks. Helmutem Sobeczką – oraz z innymi profesorami, którzy formowali nas duchowo i intelektualnie, przygotowując do podjęcia służby w Kościele. Razem ze mną przygotowywało się jeszcze czterech kandydatów, dwóch z diecezji opolskiej – z Prudnika i Pietrowic Wielkich – oraz dwóch z diecezji katowickiej – z Tychów i Chorzowa. Warunkiem udziału były ukończone studia teologiczne. Potrzebne były także opinia księdza proboszcza i akceptacja ze strony księdza biskupa oraz zgoda żony. Zajęcia formacyjno-akademickie były uzupełnieniem studiów teologicznych. Teologię skończyłem dużo wcześniej. A trafiłem na nią tak, że kiedyś załatwiając jakąś sprawę w kurii, spotkałem ks. Józefa Dorosza, ówczesnego notariusza, który zapytał mnie, czy nie chciałbym studiować teologii. W pierwszej chwili pomyślałem: nie mogę, mam rodzinę, małe dzieci, ale ziarno zostało rzucone. Zapisałem się na teologię w Gliwicach, gdzie trafiłem na ciekawą grupę i wspaniałych wykładowców. Dużo się dyskutowało, zarówno na zajęciach, jak i na przerwach.

Jak żona przyjęła Pana decyzję?

Skoro małżeństwo jest jednością mężczyzny i kobiety, to święcenia dotyczą też żony. Żona rozumie to i w pełni akceptuje. Sama też jest teologiem, więc świadomie mi towarzyszy. To też nowa sytuacja dla dzieci. Muszą się w niej odnaleźć, ale nie widzę, żeby sprawiało im to jakiś problem. One też często mnie mobilizują.

A znajomi, sąsiedzi? Babice to niewielka miejscowość, gdzie ludzie się znają.

Tego jeszcze nie wiem. Na razie nie rozmawialiśmy o tym za wiele poza kilkoma osobami. Niektórzy może się cieszą.

Od ponad 20 lat jest Pan szafarzem, z Komunią odwiedza Pan chorych w domach i w szpitalu.

O tych spotkaniach mógłbym już napisać książkę. Pamiętam, kiedyś zacząłem odwiedzać pewnego pana, który powiedział mi: „Boję się umierać”. Sporo o tym rozmawialiśmy. Po jakimś czasie usłyszałem od niego: „Już się nie boję”. Wkrótce potem umarł. W zmaganiach z ciężką chorobą, w starości ludzie potrzebują rozmowy, potrzebują też oswojenia się z myślą o śmierci. Spotykamy się regularnie, co tydzień, mamy już swoje zwyczaje, stałe tematy… I o to też chodzi, to jest ważne. W czwartki zawsze jestem w szpitalu. Kiedy wchodzi się do sali, nigdy nie wiadomo, jak zostanie się przyjętym. Ale to nie ja jestem przyjmowany, tylko Pan Jezus. Różnie ludzie reagują, ale najczęściej bardzo czekają na ten moment.

Rozmawiamy na krótko przed uroczystością święceń.

To jest czas przygotowania, przede wszystkim duchowego. I wsłuchiwania się w to, co jest od Boga, aby w niczym nie uchybić Jego woli. Trzeba przede wszystkim mieć świadomość daru, bo „czyż nie było lepszych?”, jak pyta Zbigniew Herbert w swoim słynnym „Przesłaniu”. Na pewno byli. Ale Bóg stosuje własną miarę. Mam świadomość, że ten dar zobowiązuje. Komu dużo dano, od tego będzie się wymagać, o tym trzeba pamiętać. I, jak jest z każdym darem, nie wolno odstawić go na półkę, ale trzeba go wykorzystać. Czy to mi się uda? Na pewno potrzeba dużo modlitwy, otwartych oczu i wrażliwości serca. Ale też pokornej prośby o przyjęcie tego daru przez innych. Bo nie otrzymuję go dla siebie, tylko dla Kościoła. Jak będę coś źle robił, to proszę o życzliwe upomnienie. Ks. prof. Sobeczko zawsze przypominał, że diakon jest święcony dla posługi, a prezbiter dla urzędu. Chcę pamiętać o tym, że nie nam, lecz Jego imieniu należy się chwała.

A co mówią ci, którzy pełnią już tę posługę?

Albert Karkosz, który jest diakonem w diecezji katowickiej, a wcześniej poznaliśmy się na studiach, powiedział mi: „Wiesz, to jest niesamowita łaska. Ty sobie tego nie możesz wyobrazić, jaka to jest moc, święcenia diakonatu. Ale zobaczysz, doświadczysz tego, ile można zrobić, ile pomocy człowiek uzyskuje. Czekaj na to, a przekonasz się”. Więc czekam. Co oczywiście nie oznacza bierności.

Czym jest diakonat stały?

Diakonat stały to urząd, który w Kościele istniał od czasów apostolskich, w Dziejach Apostolskich czytamy o diakonach Filipie i Szczepanie. Przywrócił go Sobór Watykański II. Drogę do wprowadzenia go w naszym kraju otworzył już II Polski Synod (1991–1999). Konferencja Episkopatu Polski wprowadziła taką możliwość w 2001 r. Decyzja o ustanowieniu diakonatu stałego w diecezji należy do biskupa miejsca. Diakoni nie mają zastępować księży, ale uzupełniać ich posługę. Mogą głosić homilie, udzielać chrztu, błogosławić związki małżeńskie, przewodniczyć obrzędom pogrzebowym. Podejmują różne dzieła miłosierdzia i pomocy potrzebującym. Zakres ich posługi zależy od potrzeb miejsca, gdzie ją sprawują. W Polsce święcenia diakonatu mogą przyjąć mężczyźni nieżonaci, którzy zobowiązują się do celibatu, mający co najmniej 25 lat, lub małżonkowie powyżej 35. roku życia (żona musi wyrazić zgodę na tę posługę). Od kandydatów do diakonatu stałego wymaga się ukończenia studiów teologicznych i specjalnej kilkuletniej formacji.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11