O wzrastaniu do kapłańskiego braterstwa, współczesnym gdańskim Kościele i o tym, od czego rano boli głowa, z biskupem nominatem Zbigniewem Zielińskim rozmawia ks. Rafał Starkowicz.
Jak na tę decyzję zareagowali rodzice?
Kiedy przyniosłem świadectwo maturalne, mama zapytała z powagą: „Co dalej?”. Mówię: „Jak to, co dalej? Przecież ty, mamo, wiesz, że idę do seminarium”. Wtedy zdałem sobie sprawę, że mama, która o wszystkim z nami rozmawiała, zawsze chciała być obecna w naszym życiu, nigdy nie zapytała mnie o to. Nie chciała wyrazić choćby najmniejszej sugestii. Kiedy usłyszała, że chcę iść do seminarium, rozpłakała się i powiedziała: „Pamiętaj, jeżeli chcesz być dobrym księdzem, najpierw musisz być dobrym człowiekiem”.
Jak wspomina Ksiądz czas seminarium?
To bardzo sympatyczny okres. Bardzo dobrzy wykładowcy, sympatyczni koledzy... Niezapomniane seminarium naukowe u śp. ks. prof. Zaręby. To był tęgi umysł, jednocześnie okrutnie oryginalna osobowość. I dawał nam tę oryginalność odczuć. Czasem egzamin trwał kilka sekund, jeżeli trafiło się w słowo, które miał na myśli. Innym razem trzeba było długo do niego dochodzić, żeby otrzymać ocenę. To był także kapitalny czas dorastania do powołania w braterstwie. Później także wszystkie parafie, na których byłem, cieszyły się bardzo dobrym klimatem kapłańskim.
Tak było na wszystkich parafiach?
U Matki Bożej Bolesnej – niezwykle serdeczny ks. Włodzimierz Zduński, świetni koledzy. Później katedra. Odpowiedzialny, żyjący kościołem ks. Brunon Kędziorski. Wiele pomysłów młodych współbraci, gazety, koła teatralne, wyjazdy z młodzieżą... Później w ciągu 10 lat byłem proboszczem w trzech parafiach. Parafia św. Michała – niezwykle ciekawa, oryginalni, inspirujący ludzie o niezwykłych życiowych historiach. Wróciłem także do katedry. Praca tam to z jednej strony powód do dumy, ale z drugiej – mówiąc po młodzieżowemu – „zasuw nie z tej ziemi”. Po 20 godzin na dobę. W dzień nabożeństwa, śluby, pogrzeby, uroczystości diecezjalne i ogólnopolskie... W nocy nagrania płyt, sprzątanie kościoła... Czego tam nie przerabialiśmy! Potem bogata historią bazylika Mariacka. Pierwszego dnia stałem przed głównym wejściem, przed wieżą liczącą ponad 80 metrów. Spojrzałem w górę. Był ze mną mój serdeczny przyjaciel, który zajmuje się wielkimi budowlami. Spojrzał w górę i zobaczyłem na jego twarzy strach. Powiedział: „Ona jest jednak olbrzymia”. Ale to także mnóstwo ciekawych, wspaniałych ludzi, którzy na hasło: „bazylika Mariacka” otwierali nie tylko serca, ale także angażowali się w realizację różnych projektów. To doświadczenie, z którym staję u progu kolejnego etapu w moim życiu.
W drodze każdego księdza pojawiają się kapłani, którzy w jakiś sposób odciskają na nas swoje piętno.
To zupełnie naturalne. Takim pierwszym kapłanem był ks. Kazimierz Krucz, człowiek charyzmatyczny. Miał zapędy kustosza i zakonnika. Podejmował mocne starania przywrócenia do istnienia Zakonu Ducha Świętego.
Nie chciał Ksiądz uczestniczyć w tym dziele?
Kontakty z zakonami miałem zawsze bardzo dobre. W młodości zwłaszcza z pallotynami, jezuitami... Natomiast dla mnie zawsze było jasne, że chcę pracować z ludźmi, wśród których wyrosłem. Taka zwyczajna praca była dla mnie zawsze niezwyczajna. Miałem zawsze obok siebie świetnych księży.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
"Każdy z nas niech tak żyje, aby inni mogli rozpoznać w nas obecność Pana".
Franciszek spotkał się z wiernymi na modlitwie Anioł Pański.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.