Byłoby fatalnie, gdyby uchodźcy nie doświadczyli od nas chrześcijańskiej postawy – uważa bp Krzysztof Zadarko.
Jak po wyjściu uchodźców z ośrodka można przyjąć ich w przeciętnej polskiej parafii? Co powinien zrobić proboszcz, co wierni itd.?
– Nie można tego robić w pojedynkę. Parafia powinna to robić w porozumieniu z władzami lokalnymi, a więc z samorządem i organizacjami humanitarnymi. Trzeba będzie pomóc uchodźcom znaleźć pracę, mieszkanie, ustalić, kto zapłaci za jego wynajem i remont, zorganizować szkołę dla dzieci (w placówkach realizujących program integracyjny), naukę języka dla dorosłych itd. W pomoc dla jednej rodziny będzie zaangażowanych na pewno kilka osób. Nasze zadanie polega na tym, żebyśmy jako Kościół podeszli do tego wyzwania naprawdę ewangelicznie, nie kierując się lękami, lecz otwierając swoje serca wedle tego, jak naucza Kościół. Wydany w 2013 r. dokument Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżujących oraz Papieskiej Rady Cor Unum „Przyjęcie Chrystusa w uchodźcach i przymusowo przesiedlonych” jest opatrznościowy.
Chodzi o przyjęcie każdego? Także muzułmanina?
– Tak. To jest wyzwanie, które przed nami stoi. Brzmi ono groźnie, ale zdaje się, że w historii Kościoła, także w naszym kraju, podobne rozdziały już przerabialiśmy i przebiegły pozytywnie. Nie mówię o bitwie pod Wiedniem, bo był to zupełnie inny wymiar. Dziś nie mamy do czynienia z żadnym podbojem militarnym ani zaplanowaną strategią, wedle której uzbrojeni islamiści będą „wykaszać” ludność Europy. To są nasycone emocjonalnie skróty i uproszczenia, które funkcjonują w mediach już od dłuższego czasu. Przecież Kościół na Zachodzie istnieje i działa obok wyznawców islamu.
Niemniej niektórzy polscy politycy i publicyści przekonują, że wpuszczając muzułmanów, przyspieszymy proces islamizacji kontynentu, w tym i Polski, co z kolei zagrozi wolności religijnej i swobodnemu wyznawaniu chrześcijaństwa.
– Rozumiem intencje tego rodzaju deklaracji, ale jako biskup czy katolik zaangażowany w życie publiczne nie dostrzegam uzasadnienia dla ich formułowania, do odpychania innych osób z racji ich religii. Co to znaczy, że muzułmanie będą nam zagrażać? Z góry zakładamy, że będą nas truć, mordować? Jeśli z powodu istniejących różnic kulturowych i religijnych mielibyśmy się odgradzać w sposób zaplanowany, strategiczny, to oznaczałoby to obranie kierunku dokładnie odwrotnego od tego, jaki od pewnego czasu jasno i wyraźnie kreśli nam papież Franciszek. Idziemy na krańce świata, idziemy tam, gdzie nas nie ma, a nawet tam, gdzie nas nie chcą. Nie oznacza to, że pójdziemy do Turcji, by zalać ją misjonarzami z całej Europy. Oznacza zaś, że jeżeli przychodzą ludzie innej religii, to my jako chrześcijanie i katolicy nie lękamy się ich, lecz szukamy dróg dojścia do nich. Papież powiedział niedawno, że męczeństwo wpisane jest w powołanie chrześcijańskie. Kiedy to usłyszałem, przeszły mi ciarki po plecach. Papież mówi: musimy się z tym zmierzyć i powiedzieć sobie, że być może przyjdzie taki czas, że cena świadectwa wiary będzie o wiele poważniejsza niż dotychczas. Sytuacje, w których ekstremiści dopinają swego i organizują akty terroru, są jednak epizodyczne. Nie ma podstaw, by sądzić, że te 20 milionów europejskich muzułmanów są tykającymi bombami, które tylko czekają na rozkaz do wybuchu.
A jednak w wielu analizach zwraca się uwagę, że fala islamskich uchodźców może zagrozić kulturowej tożsamości Europy.
– Myślę, że powinniśmy przypomnieć sobie postać bł. Karola de Foucault [francuskiego pustelnika i misjonarza, który zginął na Saharze w Algierii w 1916 r., zastrzelony przez członka muzułmańskiej sekty sufickiej – red]. To jest przykład człowieka, który żył wśród muzułmanów, ale nie szukając konfrontacji, lecz po prostu inspirowany Ewangelią. Postać tego błogosławionego jest ważna w czasach, gdy szukamy jakiegoś sposobu bycia w spotkaniu z kulturą i religią islamu. Nie ma się bowiem co łudzić, że taki czas nadchodzi. Na Zachodzie już stał się faktem. Postać Karola de Foucault jest, niestety, nieznana, a poza tym została sprowadzona do czystej dewocji i pobożności, bardzo zresztą pięknej. Tymczasem ten najważniejszy kontekst, który mu towarzyszył podczas pobytu w Afryce, to właśnie sposób obecności chrześcijaństwa wobec islamu. Foucault to przykład człowieka, który wie, że wychodząc z Ewangelią do świata i do wrogo nastawionych do siebie ludzi, może stracić życie.
Jeżeli zrezygnujemy z odniesienia do Ewangelii, to w tym momencie stajemy w szeregu dżihadystów, którzy obcinają głowy. Niepójście w kierunku miłosierdzia, niewyciągnięcie ręki do bliźniego jest zabiciem Ewangelii. Staje się ona ideologią, a więc czymś uwarunkowanym, formą działalności charytatywnej, filantropią. Jeżeli mówimy o miłości Jezusa Chrystusa, miłości miłosiernej, to pamiętajmy: ona jest bezwarunkowa. I tylko wtedy ma moc przemieniania. Taka miłość liczy się i z tym, że owi inni nawet nie podziękują, lecz, być może, oddadzą kompletnie czymś innym. Mamy więc dwa wyjścia: albo z takiej miłości rezygnujemy, okopujemy się i budujemy kolejne mury w imię obrony przed zalewem bestialstwa, aby móc powiedzieć, że chrześcijaństwo wygrało z islamem – albo będziemy się z tym zmagać.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
Kalendarium najważniejszych wydarzeń 2024 roku w Stolicy Apostolskiej i w Watykanie.
„Jesteśmy z was dumni, ponieważ pozostaliście tymi, kim jesteście: chrześcijanami z Jezusem” .
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.