Ponad 60 lat temu wyszedł z domu i nie wrócił. Oblat ze Skrbeńska, ojciec Marek Antoni Czyżycki. 40 lat błąkał się po Polsce, 20 po Kanadzie. Ale to nie koniec opowieści.
W Kanadzie jest i dziś. Udaje mi się go spotkać w jego rodzinnym Skrbeńsku. Nie ma czasu na dziennikarskie kurtuazje. Dzień później 84-letni ojciec Marek (znany też jako Antoni Łaciok) wsiada w samolot, który prowadzi go za ocean. Lody przełamują się same.
– Wiesz, byłem zupełnie świadomy tego, że Kościół w Polsce jest prześladowany, dlatego postanowiłem, że będę Kościoła bronił. I robiłem to i w Polsce, i za granicą. Wszędzie – mówi otwarcie. Nigdy jednak nie miał problemów z władzami PRL. To dzięki Bożej opatrzności czy fartem? – pytam. – I jedno, i drugie pomagało – uśmiecha się.
Wy też pijecie?
Zaczęło się dwa lata po wojnie, w 1947 r., kiedy Antoni Łaciok był w VII klasie. Jego kolega, dziś śp. o. Stanisław Rejmoniak, wtedy przyboczny z harcówki, w której 16-letni Antek był drużynowym, oznajmił mu: „Jadę do Lublińca. Do oblatów”. Miał tam rozpocząć naukę w niższym seminarium duchownym.
– I ja żegnałem tego plutonowego w harcówce i w pewnej chwili, nie wiem skąd, mówię: „Stachu, jadę z tobą!”. A to było kilka dni przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Mamie mówię, że jadę ze Stasiem, na co ona: „Żartujesz?”. Wszyscy byli zdziwieni. Poszła do proboszcza, on zadzwonił do Lublińca, a ojciec superior odpowiedział: „Jeżeli chłopak pobożny i zdolny, to numer bielizny 117 – wspomina.
Koledzy ze Śląska wzięli wyprawkę: pierzyny, ubrania na cały rok i ruszyli. – Z tymi tobołami jedziemy do Godowa na stację. Sąsiadka mnie spotyka: „Kaj to jedziecie?”. Ja mówię: „Do Lublińca, na farorza sie uczyć”. – „Co? Ty? Tu mi kaktus wyrośnie, jak ty będziesz księdzem”. Później, jak miałem prymicje i przyszła po błogosławieństwo, to pytam jej: „Pokaż ręce, czy jest na nich kaktus”.
Święcenia przyjął w 1955 r. Po jakimś czasie rozpoczął pracę duszpasterską w Stalinogrodzie, czyli dzisiejszych Katowicach. Biskupem był wtedy Stanisław Adamski, biskupem koadiutorem Herbert Bednorz.
– Przyszedłem raz do kurii po cywilu. Herbert Bednorz, koadiutor, urzędował i mówi: „Bez koloratki do kurii?”. Ja na to: „Zaraz po wyjściu z kurii muszę iść do delikatesów kupić wódki, koniaki”. – „Co, wy też pijecie?” – „Nie. To żeby przyjmować ekscelencję i kurialnych gości”. I wtedy on poprosił: „Wyspowiadaj mnie”. Ja byłem neoprezbiterem! Biskup uklęknął na podłodze, wyspowiadałem go. I tak chyba mu się spodobało, że ile razy chodził na stadion na piłkę nożną, to zawsze musiałem mu towarzyszyć – wspomina z uśmiechem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).