Ponad 60 lat temu wyszedł z domu i nie wrócił. Oblat ze Skrbeńska, ojciec Marek Antoni Czyżycki. 40 lat błąkał się po Polsce, 20 po Kanadzie. Ale to nie koniec opowieści.
Dziewczyny piszą listy
Jako wikary o. Marek akcję trzeźwościową prowadził też w swojej parafii na Koszutce. Zachęcał głównie młodzież, z którą spędzał dużo czasu; tygodniowo miał aż 48 lekcji religii i w szkole, i przy parafii, i w hotelach robotniczych: męskim i żeńskim. Tam rozdawał młodym ulotki: „Wzywa Cię Bóg i nieszczęśliwa ojczyzna”. A w Polskę poszło, że o. Marek to „boleściwy kaznodzieja”. Jego ulotki interpretowano jednoznacznie: „wzywa cię nieszczęśliwa socjalizmem ojczyzna”.
Młodzi lubili go słuchać, przyznaje jednak, że nie miał czasu, żeby przygotować się na każdą lekcję. Podobnie było z kazaniami. – W seminarium nam mówili: „napisać, potem dać komuś do cenzury, później wkuć na pamięć”. Nigdy na to nie miałem czasu. Zapamiętywałem tylko dyspozycje: w pierwszym punkcie to, w drugim tamto, a słowo musi znaleźć się na ambonie. Dlatego moje kazania były żywe, to nie było czytanie tekstu – wspomina w ramach dygresji.
Na kazaniach w jednej ręce trzymając gazety, w drugiej Pismo Święte, tłumaczył, gdzie jest prawda. To nie mogło spodobać się władzy. Ta nacisnęła na proboszcza. Po niespełna trzech latach o. Marek z Katowic został przeniesiony na drugi koniec Polski. Zrozpaczona młodzież, zwłaszcza dziewczyny, przysyłała ojcu tony listów. – A ja, wiesz, głupek, każdy list traktowałem poważnie i encykliki odpisywałem. 30 i więcej listów miesięcznie.
Nie zginął jednak poza Śląskiem. Kiedyś pomocny okazał się syn znajomego z Sosnowca, który był w milicji lotnej. Dostał od niego milicyjny lizak, który później zawsze towarzyszył mu w trasie.
– Kiedyś w Szczecinie wstąpiłem do restauracji ze znajomymi i źle zaparkowałem. Lizak miałem w samochodzie. Przyłażę, za wycieraczką kartka z mandatem i gliniarz. Pytam: „Ile?”. „Tam jest napisane”. Mówię: „Ciemno, nie widzę”. Wyciągnąłem lizak, położyłem na widocznym miejscu i daję mu dowód. „Gdzie pracujesz?”. „A pan ma w dowodzie napisane, gdzie pracuje? Pytam, ile?”. A on mówi: „Stówa”. A ja: „Ja za takie przestępstwo daję 50”. Zobaczył wtedy ten lizak i mówi: „Swój swego nie będzie mandatować”. Przynajmniej z 20 razy się wymigałem, nie płaciłem nigdy mandatu za komuny – wspomina z zadowoleniem.
Ty stara babo
Studiował zaocznie misjologię na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie (dziś Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego). – Wtedy kilku innym prace magisterskie pomogłem napisać. A właściwie napisałem. Między innymi ubolowi z Poznania, za co dostał awans z porucznika na kapitana. I był naszym informatorem. A jak skończyła się komuna, to biuro śledcze założył. Mówił, że przez głupotę do nich wlazł. Był studentem i jego dziewczyna popełniła samobójstwo. Powiedzieli: „To przez ciebie. Albo wstąpisz do nas, albo bekniesz za to więzieniem”. Dał się zastraszyć, ale nigdy nie był po ich stronie – uśmiecha się. – I jak wlepy z całej Polski przychodziły na mnie, bo miałem dużo antysocjalistycznych wystąpień, kazań, to on to wszystko do kosza wrzucał.
Ojciec Marek, jako autor pracy poświęconej wymiarowi misyjnemu prawa kanonicznego, głosił wykłady misjonarzom z całego świata. – Jak się otworzyła granica na Zachód, długo była żelazna kurtyna, to co roku z rekolekcjami, z misjami jeździłem do Paryża, do Brukseli, chyba przez 10 lat. W Paryżu głosiłem we wszystkich możliwych polskich parafiach – wspomina. Prowadził rekolekcje i dla księży, i dla wszystkich oblatów w Polsce. W całym kraju głosił antysocjalistyczne kazania, mówił: „Jeszcze Polska nie zginęła, ale zginąć może”, krytykował ustawę o przerywaniu ciąży, nie miał jednak żadnych problemów. Za „plecy” służył mu wspomniany wcześniej kapitan. – Ludzie drżeli, bali się, że mnie zamkną, a ja dużo tych najwyższych władz zdemoralizowałem – śmieje się.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.