O prawdziwym budowaniu na lądzie, Boskich podpowiedziach i przekornych proboszczowskich upomnieniach z bp. Janem Styrną rozmawia Łukasz Sianożęcki
Łukasz Sianożęcki: Świętuje Ksiądz Biskup 50. rocznicę święceń, ale droga do kapłaństwa zaczęła się pewnie dużo wcześniej niż pół wieku temu, już w rodzinie...
Bp Jan Styrna: Atmosfera w naszej rodzinie na pewno sprzyjała przyjęciu powołania. Nikt mi jednak niczego nigdy nie podpowiadał, ani rodzice, ani nikt inny. Nawet mój najstarszy brat Stanisław, który też jest księdzem – salezjaninem pracującym do dziś w Szczecinie – ani słowem nie zachęcał mnie do pójścia drogą kapłańską. W domu było nas dziesięcioro dzieci, sześciu braci i cztery siostry. Czasem żartuję, że wyrównały się „sprawy demograficzne” przez to nasze przyjęcie powołania kapłańskiego. Moja rodzina była rodziną typowo wiejską, rolniczo-rzemieślniczą. Rodzice mieli kawałek ziemi, który choć dobrze pielęgnowany i pomagający w utrzymaniu, nie wystarczyłby tak licznej rodzinie. Tata pracował jako zawodowy krawiec, a przy tym służył ludziom jako zegarmistrz i złota rączka, naprawiając różne urządzenia. Kiedy umarł, ludzie pytali: „Kto nam teraz będzie wszystko naprawiał?”.
Zatem kiedy Ksiądz Biskup poczuł, że kapłaństwo to jego powołanie?
Myśl, że mógłbym zostać księdzem, pojawiła mi się już w szkole podstawowej. Pamiętam, jak mój katecheta w szóstej klasie, najwidoczniej dostrzegając jakoś tę moją rozterkę, zaczął mnie podpytywać. A ja wyczułem, że to, co mówi, zmierza do powołania kapłańskiego i przekornie nie odpowiedziałem mu nic, nie dałem żadnego sygnału. Już więcej się o to nie pytał. Nikogo się też nie radziłem w sprawie pójścia do seminarium... Poza Panem Bogiem. Rozważałem sobie, czy On chciałby, abym taką drogę wybrał, czy mam na to kwalifikacje i czy w ogóle będzie ze mnie dobry ksiądz. Nie miałem w głowie gotowej decyzji, ale gdy czas przyszedł, podjąłem ją definitywnie.
Z czym się wówczas wiązał wybór drogi życia kapłańskiego?
Mieliśmy wtedy pewne trudności, ale byliśmy nastawieni bojowo. Pamiętam, jak na około pół roku przed maturą do naszej klasy wszedł wicedyrektor szkoły i kazał na karteczkach napisać, na jakie studia zamierzamy się wybrać. W naszej klasie, w której było tylko ośmiu chłopców, dwóch myślało o kapłaństwie. Nie mówiliśmy jednak o tym nikomu, żeby nie utrudniać życia naszym profesorom i wychowawcom. Coś jednak trzeba było wpisać. I tak siedzieliśmy w jednej ławce z moim kolegą Staszkiem i szybko w informatorze znaleźliśmy Politechnikę Krakowską, kierunek: budownictwo lądowe. I to właśnie wpisaliśmy jako nasz wybór. Żartowaliśmy sobie: „W końcu chcemy budować na lądzie”. Trzeba pamiętać, że wówczas po maturze nie dawano dyplomu do ręki i dlatego nasze świadectwa trafiły właśnie do tej krakowskiej uczelni. Zaraz jednak potem pojechaliśmy do Krakowa i wycofaliśmy swoje podania, chociaż tłumaczono nam, że mamy wszelkie predyspozycje do tego, aby tam studiować.
Czy jest jakieś wspomnienie z czasów kleryckich szczególnie bliskie Księdzu Biskupowi?
Zawsze w pamięci pozostaną mi rekolekcje, które prowadził dla nas pallotyn, słynny misjonarz ks. Michał Kordecki. To było na drugim roku i ten kapłan nie tylko nastawił mnie pozytywnie do rozeznania powołania, ale wpoił też przekonanie, że z Bożą pomocą człowiek może dać radę. Dzięki tym rekolekcjom zrozumiałem, że jeśli będę starał się pełnić wolę Bożą, to On będzie ze mną.
Początki kapłaństwa to pewnie nieustanne zmagania się z ustrojem, który, mówiąc najłagodniej, nie darzył Kościoła sympatią...
Praca kapłańska pochłaniała w pełni czas i energię, i to było istotne. Jakby na marginesie tego pojawiały się próby zastraszenia lub podporządkowania ze strony systemu politycznego. Jeszcze w czasie seminarium przeżyłem jedną „wizytę służbową” pewnego pana. Było to w wakacje. Najpierw próbował mnie przekonać, że z moimi zdolnościami mam ogromne szanse awansu społecznego. Sugerował, że jest w stanie umożliwić mi dostanie się na każdą inną uczelnię. Kiedy widział, że jego pochlebstwa na mnie nie działają, zaczął mnie straszyć i szantażować. Stwierdził nawet, że się nie zameldowałem, przyjeżdżając do rodziców na wakacje, co według niego groziło wysoką karą pieniężną. Pozwoliłem mu się wygadać i kiedy skończył mnie straszyć, wstałem i przyniosłem papierek z Urzędu Gminy, że jestem zameldowany. Funkcjonariusz stropił się i szybko się pożegnał. Z kolei już w czasach kapłańskich, kiedy organizowałem pielgrzymkę z ministrantami, władze uznały, że w ten sposób doprowadziłem do powstania nielegalnego zgromadzenia. Milicjanci otoczyli dworzec w Bochni i legitymowali chłopców, strasząc ich karami. Mnie nie straszyli, tylko wezwali proboszcza, któremu jako mojemu przełożonemu nakazali mnie upomnieć. Ksiądz proboszcz przyszedł więc do mnie i, naśladując język władz, powiedział: „Upominam was. Róbcie tak dalej”.
Jest Ksiądz Biskup chyba lokalnym patriotą, bo w jednym z wywiadów mówił: „I góry porzucić trzeba”...
Od zawsze byłem nastawiony, że tam, gdzie trzeba służyć, tam, gdzie mnie Kościół będzie potrzebował, tam pójdę. Na to m.in. jest celibat, aby człowiek mógł być wolny i pracować tam, gdzie jest taka potrzeba. Nie było to więc dla mnie jakimś wielkim problemem, aby służyć poza rodzinną diecezją. Przeniósłszy się z Tarnowa do Elbląga, starałem się wnosić do nowej diecezji to, co uważałem za dobre, czym sam żyję. I tak też interpretowałem decyzję ojca świętego o moim przeniesieniu z południa Polski aż do Elbląga. Dziś mogę powiedzieć, że jestem bardzo wdzięczny Panu Bogu za te 12 lat posługi w diecezji elbląskiej.
Dziś Ksiądz Biskup jest na emeryturze, ale obowiązków mu chyba nie ubyło?
Można na pewno powiedzieć, że na emeryturze mam więcej czasu i spokojniejszą głowę. Cieszę się, że w miarę zapotrzebowania i możliwości fizycznych mogę pracować. Pamiętam, że kiedyś, jeszcze gdy służyłem jako wikariusz w Krynicy Górskiej, gdzie przyjeżdżało mnóstwo ludzi na wakacje do sanatoriów, bardzo ważne było obstawienie konfesjonałów. Pełniliśmy na co dzień służbę w konfesjonale od 6.00 do 11.00 i dwie godziny po południu. Wówczas jeszcze bardziej niż przedtem doceniłem wartość spowiedzi świętej. Miałem nawet takie pragnienie, że gdy będę starszy, to poproszę biskupa, aby zamianował mnie spowiednikiem w jakimś ośrodku, gdzie jest dużo spowiedzi. Pan Bóg jednak mi to wszystko trochę „pomieszał”, ale dziś staram się, aby moją codzienną posługą była właśnie obecność w konfesjonale. Mam też oczywiście więcej czasu na prywatną modlitwę i pamięć przed Bogiem o różnych ludziach, z którymi jestem związany dotychczasową posługą czy innymi relacjami.
Czego można Księdzu Biskupowi życzyć z okazji złotego jubileuszu kapłaństwa?
Przede wszystkim, abym mógł rozpoznawać wolę Bożą i spełniać ją w dalszym ciągu tak, jak będzie mi to dane od Pana. A tak po ludzku – zdrowia, radości w sercu i owoców służby tak długo, jak Pan Bóg będzie chciał.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.