O wyprawach do wiosek murzyńskich, lepiankach z antenami, asystowaniu przy operacjach i wierze na billboardach z Magdaleną Biernacką, drużynową 2. Drużyny Skierniewickiej Skautów, rozmawia Agnieszka Napiórkowska.
Agnieszka Napiórkowska: W II Niedzielę Wielkiego Postu, zwaną Ad Gentes, obchodziliśmy dzień modlitwy, postu i solidarności z misjonarzami. Ty należałaś kiedyś do koła misyjnego, w tym roku przyłączyłaś się do akcji „Misjonarz na Post”, poprowadziłaś też prelekcję o Ghanie...
Magdalena Biernacka: Od dziecka interesowałam się misjami. Myślałam nawet o wstąpieniu do zakonu i zostaniu misjonarką. Ciągnęła mnie Afryka. Ostatecznie wybrałam medycynę, trochę na złość rodzicom, którzy nie chcieli się zgodzić, bym poszła do szkoły plastycznej. Koleżanka powiedziała mi o szkole wojskowej, w której otwierają kierunek lekarski. Po komisji lekarskiej i egzaminie sprawnościowym dostałam się na medycynę. Na III roku wstąpiłam do organizacji studenckiej IFMSA. Za zaangażowanie zbierałam punkty, za które można wyjechać za granicę na praktyki. Program pozwala wybrać kraj, do którego się chce jechać.
Rozumiem, że nie miałaś dylematów, jaką część świata wybrać?
Masz rację, nie miałam. Wybrałam Ghanę. Robiłam tam praktyki w szpitalu na chirurgii. To były najlepsze praktyki na świecie. Na początku trudność była w komunikacji, bo część Murzynów mówi tak, jakby mieli żabę w ustach. Później było coraz lepiej. W weekendy z dziewczynami zwiedzałyśmy wioski. W jednej na nasz widok zleciały się dzieci, które brały nas za ręce i bardzo się dziwiły, jak wyglądamy. Głaskały nas, dotykały naszej skóry... Bardzo dziwnie się wtedy czułam. Nauczyłyśmy je znanych nam piosenek po angielsku. W innych wioskach dzieci prowadziły nas do swoich rodziców i domów. Byłyśmy częstowane orzeszkami ziemnymi. Angielski znał tam jedynie syn mężczyzny zajmującego się czymś w rodzaju agroturystyki. Zobaczyłyśmy też wodza siedzącego pod drzewem. Nie wiedziałam, co mam zrobić, jak się mam zachować – czy się ukłonić, podać rękę, przyklęknąć. Fajne było także spotkanie z kobietą prowadzącą przydrożny bar. Na kamieniach i ogniu gotowała jakiś posiłek. Umówiłyśmy się, że na następny dzień przygotuje dla nas coś specjalnego. I tak było. Jedząc, słuchałyśmy o jej rodzinie i życiu. Zaskoczeniem było też to, że tamtejsi ludzie mają telefony, choć są analfabetami. Komórka służy im jedynie do dzwonienia. By mieć lepszy zasięg, na prowizorycznych lepiankach stawiają anteny.
Czy miałaś tam kontakt z jakimiś misjonarzami albo kapłanami innej religii?
Tak naprawdę z misjonarzami nie. Tam jest bardzo dużo odłamów chrześcijańskich, ale katolików jest mało. W każdą niedzielę byłam na liturgii u innych chrześcijan. Po pierwszym tygodniu kolega zabrał mnie na ślub do swojego znajomego. Oni byli adwentystami. Po parze młodej byłam drugą atrakcją, jako jedyna biała osoba. Tam też zrozumiałam, że dążenia ekumeniczne mają sens. Podobało mi się ich błogosławieństwo nad małżonkami, a także to, że kościół był różowo-niebieski. (śmiech) Byliśmy też u baptystów. Tamtejsi kapłani w bardzo ekspresyjny sposób nauczają. Ściszają głos, krzyczą, tańczą. Tej radości i ekspresji trochę u nas brakuje.
W Ghanie ludzie chyba nie mają oporów przed wyznawaniem wiary? Zgadzasz się z tym?
O, tak! Ghana jest krajem, w którym dużo się mówi o Bogu. Na ulicach są wielkie billboardy, na których jest napisane: „Bóg jest królem”. Na samochodach umieszcza się nie małe rybki, jak u nas, ale wielkie napisy: „Jezus jest moim Panem”, „Jezus jest moim Pasterzem”. Oni nie wyobrażają sobie życia bez wiary, zresztą ja też nie. Szokujący był na przykład widok budki z jedzeniem, w której dookoła twarzy Jezusa rozmieszczono dania z menu. Gdy zapytałam, stąd taki pomysł, otrzymałam odpowiedź, że jest to gwarancja na najlepsze jedzenie, które jest pobłogosławione przez Boga. Przy bieliźnie też wisiał Jezus. Na ulicach przez głośniki ludzie opowiadali o Bogu. Zapytałam pochodzącego stamtąd kolegę, dlaczego u nich jest tak dużo Boga. Powiedziałam też, że u nas tak nie ma. On na to, że my jesteśmy biedni, bo ze swoją wiarą chowamy się w domach i kościołach, a oni dla wiary mają drzwi otwarte na oścież. Przez jakiś czas zastanawiałam się, czy przez to, co zewnętrzne, nie tracą głębi. Potem pomyślałam, że przecież ich sposób bycia jest taki sam, więc w sumie to wszystko jest spójne.
Rozumiem, że pobyt tam to także ważne doświadczenie w obszarze medycznym.
Tak, to było super! Tam pierwszy raz asystowałam przy operacjach. Oczywiście, nie operowałam. Bo nieprawdą jest, że jadąc do Afryki jako student, można operować, przyjmować pacjentów. Tamtejsi lekarze są naprawdę świetnymi specjalistami, którzy nie eksperymentują na ludziach. Bardzo szybko przeprowadzają operacje. Diagnozują tylko za pomocą rentgena i USG. Mają systematyczne szkolenia, z których wiele się nauczyłam. Afryka wcale nie jest taka zacofana. Prawdą jest natomiast, że szpitale są okropne. Jest brudno, a postępem jest to, że używają igieł jednorazowych.
Czyli możesz powiedzieć, że na własnej skórze doświadczyłaś tego, z czym na co dzień zmagają się misjonarze?
Tak. Ghana to dla mnie jedna wielka misja. Mam jednak świadomość, że na podstawie tego kraju nie można wyrobić sobie zdania o całej Afryce. Jest on bowiem państwem z dobrą gospodarką, rozwijającym się, w którym nie toczą się wojny na tle religijnym. Jedno jest pewne: Ghana na mnie chyba nawet bardziej wpłynęła misyjnie niż ja na nią.
Inaczej myśli się tam o Kościele. Wróciłaś zmieniona?
I to bardzo. Po powrocie chętnie opowiadam o Ghanie i tamtejszych doświadczeniach. Mówię, jak wygląda życie w Afryce. Teraz, gdy przeżywaliśmy dzień jedności z misjonarzami, dla skautek przygotowałam specjalny wykład, pokazując Ghanę. Opowiadałam także o adopcji na odległość. Misje to także nasza sprawa. Ja sama adoptowałam w ten sposób trójkę dzieci. Postanowiłam, że poza pieniędzmi, które im systematycznie przekazują, wyślę im też list, kredki i jakieś przybory papiernicze. Poproszę o modlitwę i jakiś rysunek.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.