Kiedy jest jej ciężko, wtedy sięga po mały drewniany krzyżyk. Gdy trzyma go w dłoni, sił przybywa, ciemności rozświetla światło, a w sercu kołacze ciche: „Kocham cię. Jestem razem z tobą”.
Znają ją jako Zofię Szydełko. Urodziła się ponad 60 lat temu w Wirach koło Świdnicy. Od 45 lat jest siostrą Beatą, bernardynką z Wielunia. – Na cmentarzu jest grób jej ojca, a starsi mieszkańcy wspominają jego wielkie serce dla pewnej Niemki z pięciorgiem dzieci – mówią sąsiedzi.
Co dzieje się w sercu mężczyzny,
Który jako 56-latek dowiaduje się, że po raz czwarty zostanie ojcem? To musi być coś takiego, co przeżyli Zachariasz – mąż Elżbiety, Abraham – mąż Sary, a może Elkana – mąż Anny – biblijni starcy, którym rodzicielstwo nadało nowy sens życia. Podobieństwo jest na pewno w tym, że dziecko poczęte zarówno w biblijnych rodzinach, jak i u Szydełków z Wir zostało ofiarowane Bogu, zanim przyszło na świat. Tak zrobił Michał Szydełko. Oddał swoje nienarodzone dziecko Bogu za przyczyną Maryi. – Weź je sobie i zrób, co tylko Ci się, Maryjo, podoba, byle na Bożą chwałę – szeptał w kościele przed figurą Niepokalanej. Taki już był ten Michał z Wir, wrażliwy i pobożny. Bez reszty ufający Bogu i znający smak Bożej bojaźni. Traktował Boga na serio. Nie pozwoliłby sobie rzucać słów na wiatr. Bóg jest taki sam: bardzo na serio traktuje człowieka i jego ofiarę.
Cztery lata miała Zosia,
gdy jej siostra wyszła za mąż i wkrótce przeprowadziła się do Wielunia. Starego polskiego miasta z tragiczną historią 1 września 1939 r., gdy o 4.40 pierwsze wojenne bomby zrównały z ziemią centrum miasta i zabiły niczego niespodziewających się kilkudziesięciu mieszkańców. Tak, tak, tutaj zaczęła się II wojna światowa, nie na Westerplatte. Ale to także miasto kościołów. Kiedyś zakonnych, a dzisiaj pełniących już inne funkcje i służących miejscowym parafiom. Jednak w jednym z nich, niegdyś paulińskim, od dobrych 200 lat mieszkają bernardynki. – Kiedy jako dziewczynka weszłam do klasztornego kościoła, poczułam się jak u siebie. Te mury zaczęły być dla mnie swojskie, bliskie mojemu sercu. Byłam tu pierwszy raz, a już znałam to miejsce, a ono jakby mnie także poznało – wspomina s. Beata. Wtedy przyszła ze swoją siostrą, bo ta zamówiła u mniszek haftowaną aplikację na sukienkę pierwszokomunijną swojej córki. Od tamtej wizyty, z miesiąca na miesiąc i z roku na rok serce dziewczynki coraz mocniej otwierało się na Boże wezwanie. Bóg przyjął ofiarę, jaką ze swego dziecka uczynił jego ojciec. Wybrał ją sobie i zechciał mieć tylko dla siebie.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi,
A szczególnie w sercu mówiły jednak, że klasztor, i to jeszcze klauzurowy, to nie jest dobry wybór dla Zosi i jej ojca. Więź, jaka łączyła córkę z ojcem, była tak mocna, że nie sposób ich było rozdzielić. Dla dziewczynki nie matka, ale od zawsze ojciec był całym światem. Dla niego ta córka to był dar z nieba. Mówili sobie o wszystkim, nie mieli przed sobą żadnych sekretów. Ojcowska czułość, mądrość i autorytet dla dorastającej córki stawały się najsolidniejszym fundamentem życia. – On oczywiście pierwszy dowiedział się, o czym marzę – wspomina s. Beata. – To był piękny majowy wieczór, kiedy kwitły i pachniały bzy. Po moim wyznaniu przytuliłam się do jego serca, a on, jak zawsze, pogłaskał mnie po głowie i tak trwaliśmy bez słów. Wiedziałam, nie musiałam patrzeć, że po jego policzku płyną łzy. I choć było to dla nas obojga po ludzku niemożliwe, to jednak w imię posłuszeństwa Bogu i kiedyś uczynionej ofiary, z wielkim wewnętrznym spokojem kolejne kilka lat przygotowywaliśmy się na dzień mojego wstąpienia do klasztoru – wspomina.
Gdy skończyła 15 lat,
Nie mogła już wytrzymać bez krat. Ówczesna przełożona klasztoru namawiała ją, żeby wpierw skończyła szkołę średnią, tym bardziej że podstawówkę ukończyła z bardzo dobrymi ocenami na świadectwie. – Powiedziałam, że „skoro mnie tu nie chcecie, to ja pójdę szukać gdzie indziej” – uśmiecha się s. Beata. – Dzisiaj bym zrobiła pewnie to samo, co wtedy, ale już innym radziłabym: skończ szkołę, a potem do klasztoru – przyznaje. – Bo jak to jest naprawdę twoja droga, to i twoje wykształcenie się tu za kratami przyda. Jeżeli jednak powinnaś wrócić do świata, to wtedy jesteś na ten powrót przygotowana – wyjaśnia. Dzień przed wyjazdem do Wielunia był intensywny. Przygotowania, pakowanie, pożegnania. Zosia usnęła snem kamiennym. Jednak gdy nad ranem się przebudziła, zobaczyła swojego ojca klęczącego i modlącego się przy jej łóżku. Noc spędził na modlitwie zupełnie jak Jezus, który spotkaniem z Ojcem poprzedzał wszystkie ważne wybory swego życia. – Nasza więź jest ważna i piękna, ale Bóg jest ważniejszy – powiedział wtedy ojciec Zosi, nie kryjąc łez.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.