Różnymi ścieżkami powołanie zawiodło ich za klasztorną furtę. Odkrywali je stopniowo, krok po kroku, albo dzięki błyskawicy, która oświetliła przyszłą drogę życia.
Sto dwudziesty pierwszy
– Moja odpowiedź na wezwanie Pana Jezusa rodzinnie nie była niczym umotywowana – mówi o. Wojciech Ożóg OP. – Moi rodzice nie byli regularnie praktykującymi katolikami. Pana Boga odkryłem, kiedy zostałem ministrantem. A zostałem nim nie dlatego, że bardzo tego chciałem, tylko ksiądz tak mi nakazał.
Okazało się, że służba przy ołtarzu bardzo wciągnęła przyszłego dominikanina. Poznał wtedy siostry posługujące w zakrystii, które go polubiły, bo chętnie im pomagał.
– Kiedyś s. Hiacynta zaczęła wspominać swoją pracę w Krakowie oraz Msze św., na które chodziła do kościoła ojców dominikanów – opowiada o. Wojciech. – Tam spotykała braci studiujących w krakowskim klasztorze, którzy stawali koło ołtarza. Pamiętała, że było ich sporo, tak ok. 120. I pomyślałem wtedy nagle, że mogę być tym 121., chociaż o dominikanach nic nie wiedziałem. Ale to była taka chwilowa myśl zrodzona w głowie chłopaka z I klasy technikum. I na tym się skończyło. Za jakiś czas podczas wycieczki do Krakowa z ciekawości poszedłem zwiedzić kościół dominikanów. Spotkałem wówczas ojca, który – jak się okazało – uczył się w sąsiedniej szkole w moich rodzinnych Gliwicach. Nawiązała się między nami nić przyjaźni. Ale wszystko pozostało w zawieszeniu aż do IV klasy. Wiedziałem, że chcę iść do zakonu, ale do jakiego? Napisałem wówczas list do nowicjatu dominikanów, bo uznałem, że najwyższy czas rozeznać się lepiej w swoim wyborze. Odpisał mi o. Jerzy. Był to list kurtuazyjny, zawierający pewne zdawkowe sformułowania. Ot, korespondencja, jaką wysyła się do wielu osób. Ale było w nim coś, co mnie uderzyło. Poprosił bowiem, bym w przyszłości, nadając listy, podpisywał je symbolem ułatwiającym mu porządkowanie korespondencji. A brzmiał on „S 121”. I to był taki dar od Boga. Nie wierzę w numerologię, ale jednak czasami Pan posługuje się takimi symbolami...
Nie był to jednak argument, który przeważył o decyzji wstąpienia do zakonu. Zresztą przyszły dominikanin musiał stoczyć małą batalię z rodzicami, zdecydowanie przeciwnymi wyborowi syna. Mimo wszystko postanowił zrealizować swój zamiar. – Pojechałem na jedne, drugie rekolekcje. Gdzieś po drodze w tym czasie moja dominikańska miłość zamieniła się w cysterską, potem byli bazylianie, służyłem bowiem do Mszy grekokatolickich odprawianych w moim parafialnym kościele. Ale to była, jak się okazało, chwilowa fascynacja. Powróciłem do dominikanów. I w V klasie technikum postanowiłem złożyć dokumenty do nowicjatu dominikańskiego – mówi o. Wojciech. – By jeszcze upewnić się w wyborze, w Wigilię, wystawiając Pana Boga na próbę, poprosiłem o znak, bym usłyszał tego dnia, co mam robić dalej. Poszedłem służyć na Pasterkę, po której mój proboszcz wypowiedział błogosławieństwo: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię”. I to było to, czego wówczas potrzebowałem – dodaje.
Charyzmat dominikanów to głoszenie słowa Bożego wszędzie i na wszelkie sposoby, ale także dzielenie się z innymi owocami własnej kontemplacji. – W historii naszego zakonu mieliśmy wielkich teologów, jak choćby św. Tomasza z Akwinu, wielkich filozofów, przyrodników, ale również braci, którzy wybrali żywot pustelniczy – zaznacza zakonnik. – Wszyscy oni głosili Dobrą Nowinę na swój własny sposób, tak jak i my czynimy to dzisiaj. Mnie, jak na razie, przełożeni dają realizować to powołanie w klasztorach parafialnych, gdzie posługuję lokalnej wspólnocie wiernych. Tak było w Rzeszowie, Tarnobrzegu, Pradze, Ustroniu czy wreszcie na Węgrzech. – Odkryłem, że moja posługa ma wymiar parafialny, czyli że mój dominikański charyzmat może realizować się także poprzez posługę parafialną; że powinienem oddać wszystkie swoje siły i całą radość na służbę ludziom, do których posłał mnie Pan. Święty Dominik nigdy nie był uniwersyteckim intelektualistą, szedł swego rodzaju opłotkami tego świata, kierował się do zwykłych ludzi. Pracował w małych miastach, głosił słowo Boże na placach, w karczmach. Widział bowiem, że świat zgubił smak Pana Boga i konieczne jest jego odzyskanie – podkreśla o. Wojciech.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.