On sobie ze mną poradzi
HENRYK PRZONDZIONO /foto gość

On sobie ze mną poradzi

Brak komentarzy: 0

publikacja 15.01.2015 11:05

O proboszczu, który widział dalej, i o trzech krokach do nawrócenia z biskupem Adamem Wodarczykiem rozmawia Aleksandra Pietryga.

Ksiądz Markwica widział sens takiego działania. Ale przecież nie da się obligatoryjnie nakazać proboszczom zmiany mentalności.

Mam doświadczenie z rozmów z setkami duszpasterzy, proboszczów z całej Polski, i nie tylko z Polski. I ono podpowiada mi, że kiedy księżom przedstawi się właśnie taką wizję parafii, to ona ich porywa. Problem może być później z konsekwencją w realizacji. Tu potrzeba głębszego odkrycia tego tematu, przyjęcia tej wizji sercem. Czasy, w których żyjemy, są trudne, ale to zmusza też kapłanów do weryfikacji dotychczasowych, tak zwanych tradycyjnych metod duszpasterskich. Kiedy okazuje się, że one są już niedostateczne, trzeba podjąć nowe zadania, wypracować w parafii nowe strategie. Kiedyś kardynał Sapieha na pytanie, jak to się dzieje, że w Polsce kościoły są pełne, odpowiadał: „Bo my uderzamy w dzwony!”. Dziś coraz częściej przekonujemy się, że to już nie wystarcza, żeby przyciągnąć ludzi do Kościoła.

Jakoś tak naturalnie nasuwa się pojęcie ewangelizacji. Mam jednak wrażenie, że ten termin z jednej strony jest trochę „przejedzony”, a z drugiej ciągle jeszcze niezrozumiały.

Ewangelizacja ma doprowadzić człowieka do osobowej relacji z Chrystusem, do głębokiej przyjaźni z Bogiem. Żyjemy w określonym środowisku: rodzinie, pracy, wśród sąsiadów. I to jest przestrzeń, w której ewangelizacja powinna naturalnie się odbywać.

A konkretnie?

Skuteczna ewangelizacja przebiega według trzech etapów... Spokojnie, to tylko brzmi tak formalistycznie. Chodzi o to, by najpierw zastanowić się nad tym, kto z ludzi żyjących obok mnie rzeczywiście potrzebuje usłyszeć o tym, że jest kochany przez Boga, że jest zbawiony. I pierwszym etapem jest modlitwa za tego człowieka. By jego serce dojrzało do przyjęcia tej prawdy. A potem dobrze jest zbudować więź z tą osobą. Nie pchać się od razu w jej życie z hasłem: „Bóg Cię kocha i ma wobec Ciebie plan!”, ale stać się towarzyszem drogi. To jeszcze nie czas na głoszenie kerygmatu. Trzeba najpierw wsłuchać się w drugiego człowieka, dać mu przestrzeń do wypowiedzenia siebie, nawet do dania upustu złości czy gniewu. Kiedy Jezus przyłączył się do uczniów w drodze do Emaus, najpierw pytał: „O czym to prowadzicie rozmowy?”. Pozwolił im się wypowiedzieć, wylać z siebie cały żal, rozczarowanie związane ze śmiercią Jezusa. Dopiero potem sam wchodzi z nauczaniem o zmartwychwstaniu. Błąd wielu ewangelizatorów polega na tym, że zaczynają od mówienia, zamiast od słuchania. Poczekaj. Posłuchaj tego człowieka. Może dowiesz się, dlaczego jest daleko od Boga, zrażony do Kościoła. Co się wydarzyło w jego życiu, że stracił wiarę, że zdystansował się do wspólnoty. Pozwól mu się poprowadzić w jego życie. Wejdź w nie bez emocji, bez dawania tysięcy dobrych rad. Okaż mu miłość. Jeśli uda ci się zbudować taką więź, to Twoje świadectwo wiary, które stanowi ostatni etap ewangelizacji, nie zostanie odrzucone. I wtedy dopiero jest czas, żeby mówić o Bożej miłości.

Trzy proste kroki: modlitwa, uczynki, świadectwo?

Dokładnie tak. Na tym właśnie polega nowa ewangelizacja.

Ta wizja pasuje mi do papieża Franciszka. Czy tak też widział ewangelizację Franciszek Blachnicki?

Ksiądz Blachnicki już w 1977 roku tłumaczył, że ewangelizacja nie jest jednorazową akcją, ale permanentnym procesem, wkomponowanym w życie Kościoła i parafii. Nie można funkcjonować od wydarzenia do wydarzenia w Kościele. Nie wystarczy powiedzieć: w tym roku zorganizowaliśmy już rekolekcje ewangelizacyjne czy Seminarium Odnowy Wiary, więc mamy spokój na kilka lat. (śmiech) Proces ewangelizacji musi być na stałe wpisany w strategię życia parafialnego. I jeżeli ma być skuteczny, jeżeli celem jest dotarcie do jak największej liczby osób, do różnych środowisk, proboszcz musi mieć świadomość, że sam tego nie dokona. I znów powraca do nas kwestia świeckich liderów.

A w którym momencie jest miejsce na działanie Ducha Świętego?

Od początku do końca. Nawet jeżeli robimy wszystko, co do nas należy, najlepiej jak potrafimy, żeby przybliżyć innych do Boga, to i tak ostatnie słowo należy do Niego. To Duch Święty porusza serca. I trzeba mieć świadomość, że On też potrafi poradzić sobie ze mną jako ewangelizatorem, z moją słabością...

Nominacja spadła na Księdza Biskupa znienacka?

Akurat zafundowałem sobie drzemkę. Ale kiedy usłyszałem w słuchawce głos nuncjusza, szybko się rozbudziłem. (śmiech) Był 8 grudnia, święto patronalne Ruchu Światło–Życie, więc jakoś naturalnie przyszła mi na myśl Maryja i jej odpowiedź na Bożą wolę. Ale też prawie jednocześnie przypomniała mi się scena z Ewangelii św. Jana, gdzie Jezus mówi do Piotra: „Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz”...

Aż tak?

No cóż. Zdałem sobie sprawę, że czeka na mnie zupełnie inne życie, inne duszpasterstwo. Pomyślałem sobie na przykład, że teraz już nie tak szybko będę mógł pojechać do Chin prowadzić rekolekcje oazowe...

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 2 z 2 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..