On sobie ze mną poradzi

publikacja 15.01.2015 11:05

O proboszczu, który widział dalej, i o trzech krokach do nawrócenia z biskupem Adamem Wodarczykiem rozmawia Aleksandra Pietryga.

On sobie ze mną poradzi HENRYK PRZONDZIONO /foto gość

Aleksandra Pietryga: Jaki Kościół Ksiądz Biskup kocha? Ten z wizji ks. Franciszka Blachnickiego czy ten, który jest w rzeczywistości?

Bp Adam Wodarczyk: Nie rozdzielam tego. Po prostu: kocham Kościół. Święty Kościół grzesznych ludzi, jak napisał śp. ks. prof. Kracik. Kościół, w którym z jednej strony tkwi niesamowity potencjał świętości, cudownych ludzi, żyjących w mocy Ducha Świętego, a z drugiej obecny jest realny grzech. Mój grzech, grzech moich braci...

Ojca Blachnickiego nazwał Ksiądz Biskup prorokiem...

Jego wizja była niewątpliwie prorocka dla Kościoła. Jako jeden z nielicznych teologów nie tylko dokonał naukowej syntezy myśli pastoralnej Soboru Watykańskiego II, ale poszedł jeszcze dalej: przełożył ją na konkretny program formacyjny. Ukazał styl chrześcijańskiego życia, realizowany w oparciu o słowo Boże, liturgię, modlitwę, życie we wspólnocie. I to, co wydaje mi się najcenniejsze, najgłębsze, a ciągle jeszcze najmniej odkryte to jego wizja odnowy parafii. Parafii jako wspólnoty wspólnot. Miejsca, w którym obok siebie będą działały wspólnoty o profilu ewangelizacyjnym, te, dla ludzi przeżywających przebudzenie w wierze; wspólnoty katechumenalne, czyli dające wzrost w wierze, i wspólnoty diakonijne, w których ludzie będą odczytywali swoje powołanie do służby według darów, talentów, jakie w sobie odkryli. Ta wizja odnowy parafii jest moim zdaniem najważniejsza w nauczaniu ks. Franciszka Blachnickiego. Prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, kard. Angelo Amato, wybitny teolog, po przeczytaniu positio (dokument o życiu sługi Bożego – przyp. A.P.) stwierdził, że ks. Blachnicki jest rzeczywiście patronem na czasy, w których obecnie żyjemy, a przekaz jego myśli pastoralnej jest uniwersalny i ożywiający.

Ile lat trzeba byłoby poświęcić parafii, żeby odmienić ją według tej wizji?

To nie jest kwestia struktur czy organizacji parafii według jakichś dyrektyw. Na zbudowanie parafii żyjącej tym modelem trzeba byłoby poświęcić całe kapłańskie życie. Musi znaleźć się proboszcz, który świadomie, z całą wspólnotą parafialną, będzie realizował tę wizję. Kościół nie jest organizacją świecką. Jest Ciałem Chrystusa, które według biblijnych kryteriów rozwija się tak jak organizm. A więc potrzebuje pokarmu, troski o wzrost.

Takiego modelu nie da się zbudować oddolnie? Siłami ludzi świeckich?

Na czele parafii stoi proboszcz. Oczywiście on sam tego nie dokona, ale musi być w sercu procesu odnowy parafii. I albo będzie motorem tych działań, albo będzie je hamował... Jego rola polega też na wyłanianiu spośród swoich parafian ludzi, którzy będą liderami we wspólnocie. Taki proboszcz musi dostrzec potencjał w konkretnym człowieku i pomóc mu go wyłowić.

A kto „wyłowił” Księdza Biskupa?

Proboszcz parafii św. Jadwigi w Chorzowie, śp. ks. Henryk Markwica. Pomógł mi odkryć w sobie cechy przywódcze, zdolność nauczania. Miałem kilkanaście lat. W Tarnowskich Górach byłem już mocno zaangażowany w Ruch Światło–Życie. I wtedy ks. Markwica poprosił mnie, żebym w jego parafii poprowadził przygotowanie do ewangelizacji młodzieży. Ten proboszcz dobrze rozumiał, że jeśli przygotuje liderów w swojej parafii, poświęci im czas, zatroszczy się o ich rozwój duchowy, o religijną formację, to ten wysiłek się zwróci i za kilka lat ci ludzie będą przewodniczyć w różnych wymiarach życia parafialnego. I tak rzeczywiście było. Wówczas do głowy mi nie przyszło, że za kilka lat będę wikarym w tej parafii...

Ksiądz Markwica widział sens takiego działania. Ale przecież nie da się obligatoryjnie nakazać proboszczom zmiany mentalności.

Mam doświadczenie z rozmów z setkami duszpasterzy, proboszczów z całej Polski, i nie tylko z Polski. I ono podpowiada mi, że kiedy księżom przedstawi się właśnie taką wizję parafii, to ona ich porywa. Problem może być później z konsekwencją w realizacji. Tu potrzeba głębszego odkrycia tego tematu, przyjęcia tej wizji sercem. Czasy, w których żyjemy, są trudne, ale to zmusza też kapłanów do weryfikacji dotychczasowych, tak zwanych tradycyjnych metod duszpasterskich. Kiedy okazuje się, że one są już niedostateczne, trzeba podjąć nowe zadania, wypracować w parafii nowe strategie. Kiedyś kardynał Sapieha na pytanie, jak to się dzieje, że w Polsce kościoły są pełne, odpowiadał: „Bo my uderzamy w dzwony!”. Dziś coraz częściej przekonujemy się, że to już nie wystarcza, żeby przyciągnąć ludzi do Kościoła.

Jakoś tak naturalnie nasuwa się pojęcie ewangelizacji. Mam jednak wrażenie, że ten termin z jednej strony jest trochę „przejedzony”, a z drugiej ciągle jeszcze niezrozumiały.

Ewangelizacja ma doprowadzić człowieka do osobowej relacji z Chrystusem, do głębokiej przyjaźni z Bogiem. Żyjemy w określonym środowisku: rodzinie, pracy, wśród sąsiadów. I to jest przestrzeń, w której ewangelizacja powinna naturalnie się odbywać.

A konkretnie?

Skuteczna ewangelizacja przebiega według trzech etapów... Spokojnie, to tylko brzmi tak formalistycznie. Chodzi o to, by najpierw zastanowić się nad tym, kto z ludzi żyjących obok mnie rzeczywiście potrzebuje usłyszeć o tym, że jest kochany przez Boga, że jest zbawiony. I pierwszym etapem jest modlitwa za tego człowieka. By jego serce dojrzało do przyjęcia tej prawdy. A potem dobrze jest zbudować więź z tą osobą. Nie pchać się od razu w jej życie z hasłem: „Bóg Cię kocha i ma wobec Ciebie plan!”, ale stać się towarzyszem drogi. To jeszcze nie czas na głoszenie kerygmatu. Trzeba najpierw wsłuchać się w drugiego człowieka, dać mu przestrzeń do wypowiedzenia siebie, nawet do dania upustu złości czy gniewu. Kiedy Jezus przyłączył się do uczniów w drodze do Emaus, najpierw pytał: „O czym to prowadzicie rozmowy?”. Pozwolił im się wypowiedzieć, wylać z siebie cały żal, rozczarowanie związane ze śmiercią Jezusa. Dopiero potem sam wchodzi z nauczaniem o zmartwychwstaniu. Błąd wielu ewangelizatorów polega na tym, że zaczynają od mówienia, zamiast od słuchania. Poczekaj. Posłuchaj tego człowieka. Może dowiesz się, dlaczego jest daleko od Boga, zrażony do Kościoła. Co się wydarzyło w jego życiu, że stracił wiarę, że zdystansował się do wspólnoty. Pozwól mu się poprowadzić w jego życie. Wejdź w nie bez emocji, bez dawania tysięcy dobrych rad. Okaż mu miłość. Jeśli uda ci się zbudować taką więź, to Twoje świadectwo wiary, które stanowi ostatni etap ewangelizacji, nie zostanie odrzucone. I wtedy dopiero jest czas, żeby mówić o Bożej miłości.

Trzy proste kroki: modlitwa, uczynki, świadectwo?

Dokładnie tak. Na tym właśnie polega nowa ewangelizacja.

Ta wizja pasuje mi do papieża Franciszka. Czy tak też widział ewangelizację Franciszek Blachnicki?

Ksiądz Blachnicki już w 1977 roku tłumaczył, że ewangelizacja nie jest jednorazową akcją, ale permanentnym procesem, wkomponowanym w życie Kościoła i parafii. Nie można funkcjonować od wydarzenia do wydarzenia w Kościele. Nie wystarczy powiedzieć: w tym roku zorganizowaliśmy już rekolekcje ewangelizacyjne czy Seminarium Odnowy Wiary, więc mamy spokój na kilka lat. (śmiech) Proces ewangelizacji musi być na stałe wpisany w strategię życia parafialnego. I jeżeli ma być skuteczny, jeżeli celem jest dotarcie do jak największej liczby osób, do różnych środowisk, proboszcz musi mieć świadomość, że sam tego nie dokona. I znów powraca do nas kwestia świeckich liderów.

A w którym momencie jest miejsce na działanie Ducha Świętego?

Od początku do końca. Nawet jeżeli robimy wszystko, co do nas należy, najlepiej jak potrafimy, żeby przybliżyć innych do Boga, to i tak ostatnie słowo należy do Niego. To Duch Święty porusza serca. I trzeba mieć świadomość, że On też potrafi poradzić sobie ze mną jako ewangelizatorem, z moją słabością...

Nominacja spadła na Księdza Biskupa znienacka?

Akurat zafundowałem sobie drzemkę. Ale kiedy usłyszałem w słuchawce głos nuncjusza, szybko się rozbudziłem. (śmiech) Był 8 grudnia, święto patronalne Ruchu Światło–Życie, więc jakoś naturalnie przyszła mi na myśl Maryja i jej odpowiedź na Bożą wolę. Ale też prawie jednocześnie przypomniała mi się scena z Ewangelii św. Jana, gdzie Jezus mówi do Piotra: „Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz”...

Aż tak?

No cóż. Zdałem sobie sprawę, że czeka na mnie zupełnie inne życie, inne duszpasterstwo. Pomyślałem sobie na przykład, że teraz już nie tak szybko będę mógł pojechać do Chin prowadzić rekolekcje oazowe...

TAGI: