Ważne, żeby wszystkie kasowe sprawy były w parafii przejrzyste – wtedy kolędowa koperta jest szczera, ofiarodawców nie boli, księdza nie krępuje.
Jak to ludzi mówią? Że ksiądz chodzi po kolędzie? Nieprawda. Ksiądz siedzi, nie chodzi. Dzisiaj to będę jeździł – taka rozrzucona część parafii, że chodząc to musiałbym ze dwie godziny doliczyć. Będę więc jeździł i siedział. Już 23 sezon kolędowy tutaj. I od kilku lat to siedzenie zajmuje czasu wyraźnie więcej. Gdzież te wikariuszowskie czasy, gdy można było w jedno popołudnie do wieczora „oblecieć” na blokowisku ze sześćdziesiąt rodzin. Kolęda, krótka modlitwa, kilka zdawkowych zdań i szczerych (czy zawsze?) uśmiechów, dla dzieci obrazek, dla ministrantów do puszki, dla księdza koperta. (raz w kopercie dostałem wycinek z gazety z mocno rozebraną babką, fajne, co?). Ile to trwało? 4 minuty? No, czasem 6. Pewnie, że i to wszystko jakoś potrzebne było, w każdym z tych wymiarów. Potrzebne, ale bardzo cienkie. Wikary miał poza tym świadomość, że już drugi raz w żadnym z tych mieszkań nie będzie.
Teraz jestem proboszczem zasiedziałym, pewnie za bardzo nawet. Kolęda trwa w każdym mieszkaniu i domu dłużej. Nie przychodzę z żadnym „duszpasterskim tematem” typu chodzenie do kościoła, przygotowanie do ślubu albo do chrztu, albo remont organów czy plebanii. Nie, nie lekceważę takich czy podobnych kolędowych tematów. Przychodzę aby zanieść chwilę modlitwy – z odczytaniem krótkiego fragmentu z Biblii. I przychodzę, aby słuchać. Właśnie – aby słuchać, nie mówić. Żyjemy w czasach, kiedy gadających i przekrzykujących się jest dużo. Tak zwane programy publicystyczne polegają głównie na gadaniu wszystkich polityków i komentatorów równocześnie. Chyba dlatego, że żaden nie ma nic do powiedzenia. To przenosi się na inne pola naszego życia i bytowania. Duszpasterze też rozgadani. Długie kazania, jeszcze dłuższe listy do wiernych czytane byle się zmieścić do następnej mszy. A papież Franciszek poucza, że homilia ma być krótka, 10, a najlepiej 8 minut. Nic nie mówi o kolędzie – pewnie nie wyniósł tego z Argentyny. Inny tam obyczaj.
Ja też jestem gaduła. Ale moje kolędowe założenie brzmi: mów tyle, ile to konieczne, a słuchaj domowników. Wszystko jedno o czym mówią. Bez wątpienia potrzebują ci o tym powiedzieć, wyrzucić z siebie żale, podzielić się radościami, patrzeć z uwagą, czy podzielasz ich nadzieje... A że znają mnie od lat ponad dwudziestu – to pewni są mojej dyskrecji i tego mojego słuchania. Wracam wieczorem (oj, czasem bardzo późno) z głową jak balon napompowaną tym wszystkim. Pewnie to potrzebne, by z moich parafian choć częściowo zdjąć trapiące ich ciężary, a radości pomnożyć. Nie jako psychoterapeuta – a właśnie jako duszpasterz czyli ktoś, kto nie dla siebie to wszystko zbiera, ale w imieniu Jezusa przyszedł ich wysłuchać. I wszystkiemu pobłogosławić – choćby to czy owo zganił.
A kasa? – zapyta dociekliwy czytelnik? No cóż, jestem na utrzymaniu parafian. Ja i kościół, warto żeby i ministrantom coś kapnęło – służą przecież wszystkim i jakaś mała gratyfikacja jest słuszna. Ważne, żeby wszystkie kasowe sprawy były w parafii przejrzyste – wtedy kolędowa koperta jest szczera, ofiarodawców nie boli, księdza nie krępuje. Zresztą – jeśli kolędowe ofiary stanowią jakichś 5 procent parafialnego budżetu – to o co się spierać.
Zatem – najpierw pójdę z psem na spacer na łąki i nadrzeczne laski, żeby głowę i duszę przewietrzyć. Potem pojadę na kolędę, by wrócić z tym wszystkim, czego się nasłucham. Pewnie nie będę miał siły, by to wszystko „omodlić”, ale Pan i tak to delikatnie z mego serca i pamięci weźmie. Czy to wszystko nie jest ewangelizacją.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.