Żywot człowieka spełnionego

Chodząca historia. Kobieta symbol. Jedna z legend misyjnej Afryki. Trudno w jednym tekście zamknąć bogatą opowieść o lekarce, która przeżyła 103 lata. W tym 43 lata w Ugandzie, poświęcając się trędowatym.

Reklama

Kochała Kościół i doskonale znała swoje miejsce w Kościele i jego misyjnym dziele – mówi ks. Tomasz Atłas, dyrektor krajowych Papieskich Dzieł Misyjnych. Duchowny jest jej wychowankiem. Podkreśla, że podstawą w życiu doktor Wandy Błeńskiej była Eucharystia. W Afryce, jeśli tylko mogła, tak zaczynała dzień. Gdy była już na emeryturze, poznaniacy często mogli spotkać ją w tramwaju, którym jeździła na Mszę św. do kościoła dominikanów. Werbista o. Marian Żelazek wspominał, że miała wyjątkowy dar modlitwy i skupienia. Każdy, kto się z nią spotkał, podkreślał jej pogodę ducha i spokój. Mówiła, że z przykrych chwil w życiu należy wyciągać wnioski, ale nie trzeba ich nazbyt rozpamiętywać. Posiłkowała się przy tym Sienkiewiczowskim Zagłobą, cytując go i żartobliwie mówiąc: „…żeby nie żywić trosk, to same pozdychają z głodu”.

– Ona leczyła nie trąd, ale ludzi chorych na trąd. Często powtarzała, że chorzy powinni otrzymywać witaminy, wśród których najważniejsza jest witamina M. Jeden ze studentów zapytał kiedyś: „Przepraszam, ja znam witaminę C, B12, A, PP, ale nie spotkałem się z witaminą M”. Odpowiedziała mu: „M to jest miłość – najskuteczniejsza witamina” – opowiadał dr Norbert Rehlis, współzałożyciel Fundacji Humanitarnej „Redemptoris Missio”, w której dr Błeńska aktywnie działała. Tłumaczyła, że takie podejście ma podwójną korzyść. Przynosi ulgę chorym i cieszy lekarza.

Dwa marzenia

W opowieści o dr Błeńskiej ważne jest nie tylko to, co w życiu robiła, ale także czasy, w których żyła. W pierwszej połowie XX w. wizja tego, że lekarka ze zniszczonej wojną i zajętej przez komunistów Polski wyjeżdża do Afryki, bo chce tam pomagać potrzebującym, brzmiała dość nierealnie. Doprowadziły do tego życiowe wydarzenia, zawsze jakoś wiążące się z okolicznościami historycznymi. Urodzona w stolicy Wielkopolski w 1911 r., Wanda Błeńska w wieku 23 lat skończyła wydział lekarski Uniwersytetu Poznańskiego. Na studiach nie tylko uczyła się medycznego fachu. Rozwijała też swoje zainteresowanie misjami, angażując się w Akademickim Kole Misjologicznym. – Byliśmy bardzo zżyci, to była fajna grupa. Zawsze chyba tak jest, kiedy ma się jakieś wspólne marzenia. W naszym przypadku była to posługa misyjna – wspominała po latach. W jednym z wywiadów przyznała, że zawsze miała dwa cele: być lekarką i być lekarką na misjach. Wiedziała już o tym jako dziecko. Później, już na emeryturze, nawiązywała do tego podczas spotkań z młodzieżą. – Jeżeli macie dobre, świetlane pomysły, to je pielęgnujcie. Nie dajcie im zasnąć, nie odrzucajcie ich.

Nawet jeżeli wydają się wam niemożliwe do realizacji, za trudne. Swoje marzenia trzeba pielęgnować – apelowała do młodego pokolenia. Jej marzenia przeszły ciężką wojenną próbę. Od 1934 r. pracowała w Szpitalu Miejskim, potem w Państwowym Zakładzie Higieny w Toruniu, w czasie wojny w Szpitalu Morskim w Gdyni. Była podporucznikiem Armii Krajowej i członkiem organizacji Gryf Pomorski. Robiła to, co potrafiła najlepiej. Leczyła chorych i opatrywała rannych. Po wojnie prowadziła Szpital Miejski w Toruniu. Pracowała też w Gdańsku. Władze komunistyczne wiedziały o jej akowskiej działalności. W 1946 r. dostała wiadomość od swojego brata Romana z Niemiec, że ciężko zachorował. Chciała pojechać do niego, ale nie dostała paszportu.

Dopięła jednak swego. Do Niemiec udało jej się przedostać na statku, w komórce na węgiel. Zajęła się bratem i znalazła pracę. Skończyła kurs medycyny tropikalnej. Szybko wyjechała do Wielkiej Brytanii. W 1948 r. skończyła podyplomowe studia w Instytucie Medycyny Tropikalnej i Higieny na Uniwersytecie w Liverpoolu. Na Wyspach spotkała księdza, który znał biskupa w Ugandzie. Poprosiła duchownego, aby napisał list do hierarchy, że polska lekarka chce przyjechać na misje do Afryki. Odpowiedź była pozytywna.

Ryba w misyjnej wodzie

Na Czarny Ląd trafiła w 1950 r. Przez rok pracowała w Port Portal, skąd przeniosła się do Buluby nad Jeziorem Wiktorii. We współpracy głównie z grupą sióstr franciszkanek z Irlandii współtworzyła nowoczesne centrum zajmujące się wyłącznie leczeniem cierpiących na trąd. Jak ocenia swój wkład w to dzieło? – Zaraziłam ich entuzjazmem i dobrze nam się pracowało – mówiła. Dzisiaj placówka prowadzona przez franciszkanki nosi nazwę Centrum Badawcze „Wanda Blenska Training”. A przydomek „matka trędowatych”, którym często określano polską lekarkę, nie pochodził od dziennikarzy, ani od innych misjonarzy. Zaczęli ją tak nazywać mieszkańcy Buluby. Polska lekarka pomagała także w ośrodkach leczenia trądu w Etiopii, Sudanie i Mali. Gdy opowiadała o początkach ugandyjskiej działalności, żartowała, że najtrudniejsze było pierwsze 15–20 lat. I dodawała, już zdecydowanie poważniej: „Byłam wówczas sama z lekarzy. Ciążyła na mnie ogromna odpowiedzialność za diagnozę, którą musiałam stawiać. Czasem musiałam przeprowadzać operacje, w których nie byłam specjalistycznie wykształcona, dlatego jeździłam co sobotę do stolicy.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama