Sesja egzaminacyjna w pełni, zaliczenia, egzaminy. Trzeba się naprawdę dobrze przygotować, bo nie chodzi tylko o najlepszą ocenę w indeksie, ale przede wszystkim o wiedzę, która ma ratować zdrowie i życie.
Ostatnim egzaminem w sesji było zaliczenie z pediatrii, dosłownie na 24 godziny przed wylotem do Republiki Południowej Afryki. Zielonogórzanka Aneta Ciołek, studentka V roku medycyny na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu, wolontariuszka Fundacji „Redemptoris Missio”, wyjechała przed rokiem na 3 miesiące do ośrodka dla niewidomych „Siloe”.
Początki wolontariatu
– Do fundacji trafiłam na IV roku studiów i trochę żałuję, że tak późno. Przez wiele miesięcy pomagałam przy pakowaniu paczek z lekarstwami, środkami opatrunkowymi. Była to bardzo żmudna praca, ponieważ transport musiał być przygotowany bardzo skrupulatnie. Czasami paczka, zanim dotrze do odbiorcy, jest w drodze nawet 6 miesięcy – opowiada A. Ciołek. Wolontariusze w siedzibie poznańskiej fundacji pakowali kartony, owijali folią i potem dokładnie obszywali płótnem. Te bardzo cenne paczki, często ratujące życie, musiały dotrzeć do adresatów. Po półtorarocznej pracy, niezwykle ważnej i niezbędnej dla pomocy humanitarnej, przy segregowaniu i pakowaniu przesyłek pojawiła się perspektywa wyjazdu na misje.
Ośrodek „Siloe”
W wyniku konkursu Aneta Ciołek i Marcin Cywiński otrzymali zadanie utworzenia punktu medycznego w ośrodku dla niewidomych dzieci „Siloe”, prowadzonym przez 3 polskie siostry franciszkanki Służebnice Krzyża. Zakonnice zwróciły się o pomoc do fundacji w zorganizowaniu opieki medycznej dla wychowanków szkoły. Ośrodek znajduje się w prowincji Limpopo, na północy RPA. Terytorium należy do najuboższych w regionie. Siostry prowadzą szkołę i internat i mają pod opieką ok. 700 dzieci, z czego 140 jest niewidomych lub niedowidzących, pozostałych 560 to uczniowie misyjnej szkoły, mali mieszkańcy z pobliskich miejscowości. Aneta i Marcin, w momencie wyjazdu studenci ostatniego roku medycyny, mieli przebadać maluchy, które dotychczas nie miały żadnego kontaktu z lekarzem. Pediatria zaliczona, bagaże spakowane i rozpoczęła się 32-godzinna podróż. Z Poznania do Warszawy, z Warszawy do Johannesburga z planowanym międzylądowaniem w Dubaju. Ale młodzi misjonarze przeżyli, oprócz emocji związanych z wyprawą w nieznane, dodatkowe chwile grozy. – Lecieliśmy arabskimi liniami lotniczymi i pewnym momencie samolot zaczął zmieniać trasę, pojawił się niepokój, okazało się, że musimy awaryjnie lądować w Stambule... Powód okazał się bardzo radosny – jedna z pasażerek zaczęła rodzić. Odebraliśmy to jako bardzo pozytywny znak – opowiada A. Ciołek. Na lotnisku misjonarzy medyków odebrała siostra z misji i zawiozła do oddalonej o 3 godziny drogi od stolicy RPA szkoły. – Byliśmy bardzo zmęczeni podróżą, ale kiedy wjechaliśmy na teren misji, od razu zobaczyliśmy grupę biegnących i uśmiechniętych dzieci. Ten wspaniały i naturalny uśmiech dodawał nam otuchy – wspomina Aneta.
Leczenie za uśmiech
Młodzi lekarze po krótkim odpoczynku otworzyli wyposażony z pieniędzy fundacji gabinet i od razu zabrali się do intensywnej pracy. Czasu mieli niewiele – tylko 3 miesiące, a do przebadania ok. 700 dzieci cierpiących na choroby zakaźne, często niedożywione, z różnego rodzaju dolegliwościami. – Na początek spotkaliśmy się z gromadką maluchów z „zerówki”. „Thobela bana” – dzień dobry – przywitały się grzecznie uśmiechnięte dzieci. Mali pacjenci byli w pierwszym etapie trochę nieufni, niepewni tego, co ich czeka w sterylnie wyglądającym gabinecie, w którym urzędowało dwoje ludzi w białych kitlach i o białych twarzach – opowiada wolontariuszka. Bardzo często do gabinetu trafiały dzieci głęboko odwodnione, po uporczywych wymiotach i z wysoką gorączką. Każdego dnia lekarze misjonarze mieli do czynienia z problemami stomatologicznymi, głównie zaawansowaną próchnicą. – Dzieci przychodziły do nas, żeby się pozbyć ruszających się małych ząbków. Po pierwszych usunięciach mleczaków wieść o tym szybko się rozniosła i maluchy zaczęły ustawiać się w kolejkach, pokazując nam ruszające się zęby. Nierzadko same już w kolejce zacięcie maltretowały kiwającego się mleczaka, ale czekały cierpliwie dalej, żeby chociaż pokazać i pochwalić się, że zrobiły to same. Afrykańskie dzieci są bardzo dzielne, nie spotkaliśmy tu jeszcze nikogo, kto by się bał otworzyć buzię i pokazać język, nawet jeśli używaliśmy lusterek laryngologicznych. Równie chętnie poddawały się wszelkim zabiegom, często zadając pytania w międzyczasie, a po co, a dlaczego, a jak – wspomina A. Ciołek.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Leon XIV do abp Wachowskiego: będą cię poznawać nie po słowach, ale po miłości
"Gdy przepisywałam Pismo Święte, trafiałam na słowa, które odniosłam do siebie, do swojego życia".
Nikt nie jest powołany do rozkazywania, wszyscy są powołani do służenia.