A po co, a dlaczego, a jak?

ks. Marcin Siewruk; GN 27/2014 Zielona Góra

publikacja 14.07.2014 09:53

Sesja egzaminacyjna w pełni, zaliczenia, egzaminy. Trzeba się naprawdę dobrze przygotować, bo nie chodzi tylko o najlepszą ocenę w indeksie, ale przede wszystkim o wiedzę, która ma ratować zdrowie i życie.

  Aneta wśród małych pacjentów ośrodka „Siloe” Aneta wśród małych pacjentów ośrodka „Siloe”
reprodukcja ks. Marcin Siewruk /GN

Ostatnim egzaminem w sesji było zaliczenie z pediatrii, dosłownie na 24 godziny przed wylotem do Republiki Południowej Afryki. Zielonogórzanka Aneta Ciołek, studentka V roku medycyny na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu, wolontariuszka Fundacji „Redemptoris Missio”, wyjechała przed rokiem na 3 miesiące do ośrodka dla niewidomych „Siloe”.

Początki wolontariatu

– Do fundacji trafiłam na IV roku studiów i trochę żałuję, że tak późno. Przez wiele miesięcy pomagałam przy pakowaniu paczek z lekarstwami, środkami opatrunkowymi. Była to bardzo żmudna praca, ponieważ transport musiał być przygotowany bardzo skrupulatnie. Czasami paczka, zanim dotrze do odbiorcy, jest w drodze nawet 6 miesięcy – opowiada A. Ciołek. Wolontariusze w siedzibie poznańskiej fundacji pakowali kartony, owijali folią i potem dokładnie obszywali płótnem. Te bardzo cenne paczki, często ratujące życie, musiały dotrzeć do adresatów. Po półtorarocznej pracy, niezwykle ważnej i niezbędnej dla pomocy humanitarnej, przy segregowaniu i pakowaniu przesyłek pojawiła się perspektywa wyjazdu na misje.

Ośrodek „Siloe”

W wyniku konkursu Aneta Ciołek i Marcin Cywiński otrzymali zadanie utworzenia punktu medycznego w ośrodku dla niewidomych dzieci „Siloe”, prowadzonym przez 3 polskie siostry franciszkanki Służebnice Krzyża. Zakonnice zwróciły się o pomoc do fundacji w zorganizowaniu opieki medycznej dla wychowanków szkoły. Ośrodek znajduje się w prowincji Limpopo, na północy RPA. Terytorium należy do najuboższych w regionie. Siostry prowadzą szkołę i internat i mają pod opieką ok. 700 dzieci, z czego 140 jest niewidomych lub niedowidzących, pozostałych 560 to uczniowie misyjnej szkoły, mali mieszkańcy z pobliskich miejscowości. Aneta i Marcin, w momencie wyjazdu studenci ostatniego roku medycyny, mieli przebadać maluchy, które dotychczas nie miały żadnego kontaktu z lekarzem. Pediatria zaliczona, bagaże spakowane i rozpoczęła się 32-godzinna podróż. Z Poznania do Warszawy, z Warszawy do Johannesburga z planowanym międzylądowaniem w Dubaju. Ale młodzi misjonarze przeżyli, oprócz emocji związanych z wyprawą w nieznane, dodatkowe chwile grozy. – Lecieliśmy arabskimi liniami lotniczymi i pewnym momencie samolot zaczął zmieniać trasę, pojawił się niepokój, okazało się, że musimy awaryjnie lądować w Stambule... Powód okazał się bardzo radosny – jedna z pasażerek zaczęła rodzić. Odebraliśmy to jako bardzo pozytywny znak – opowiada A. Ciołek. Na lotnisku misjonarzy medyków odebrała siostra z misji i zawiozła do oddalonej o 3 godziny drogi od stolicy RPA szkoły. – Byliśmy bardzo zmęczeni podróżą, ale kiedy wjechaliśmy na teren misji, od razu zobaczyliśmy grupę biegnących i uśmiechniętych dzieci. Ten wspaniały i naturalny uśmiech dodawał nam otuchy – wspomina Aneta.

Leczenie za uśmiech

Młodzi lekarze po krótkim odpoczynku otworzyli wyposażony z pieniędzy fundacji gabinet i od razu zabrali się do intensywnej pracy. Czasu mieli niewiele – tylko 3 miesiące, a do przebadania ok. 700 dzieci cierpiących na choroby zakaźne, często niedożywione, z różnego rodzaju dolegliwościami. – Na początek spotkaliśmy się z gromadką maluchów z „zerówki”. „Thobela bana” – dzień dobry – przywitały się grzecznie uśmiechnięte dzieci. Mali pacjenci byli w pierwszym etapie trochę nieufni, niepewni tego, co ich czeka w sterylnie wyglądającym gabinecie, w którym urzędowało dwoje ludzi w białych kitlach i o białych twarzach – opowiada wolontariuszka. Bardzo często do gabinetu trafiały dzieci głęboko odwodnione, po uporczywych wymiotach i z wysoką gorączką. Każdego dnia lekarze misjonarze mieli do czynienia z problemami stomatologicznymi, głównie zaawansowaną próchnicą. – Dzieci przychodziły do nas, żeby się pozbyć ruszających się małych ząbków. Po pierwszych usunięciach mleczaków wieść o tym szybko się rozniosła i maluchy zaczęły ustawiać się w kolejkach, pokazując nam ruszające się zęby. Nierzadko same już w kolejce zacięcie maltretowały kiwającego się mleczaka, ale czekały cierpliwie dalej, żeby chociaż pokazać i pochwalić się, że zrobiły to same. Afrykańskie dzieci są bardzo dzielne, nie spotkaliśmy tu jeszcze nikogo, kto by się bał otworzyć buzię i pokazać język, nawet jeśli używaliśmy lusterek laryngologicznych. Równie chętnie poddawały się wszelkim zabiegom, często zadając pytania w międzyczasie, a po co, a dlaczego, a jak – wspomina A. Ciołek.

Powrót do swoich

2 lipca młoda lekarka, już absolwentka medycyny, poleciała po raz kolejny do RPA, do ośrodka „Siloe”. Tym razem z wielką i godną podziwu determinacją sama podjęła się zdobycia pieniędzy koniecznych do realizacji kolejnego etapu projektu. Obecny wyjazd nie ma już zaplecza finansowego ze strony polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a potrzeby są ogromne. Pani doktor zorganizowała zbiórki pieniężne, koncerty charytatywne – przy współpracy przyjaciół – na pomoc dla Afryki. – Myślę, że teraz mogę bardziej dojrzale podejść do problemów, jakie czekają mnie w „Siloe”, mam więcej doświadczenia – mówi misjonarka. Chciałaby skupić się przede wszystkim na edukacji w zakresie higieny. Nauczyć dzieci, żeby nie piły nieprzegotowanej wody deszczowej, żeby myły ręce przed każdym posiłkiem, również po wyjściu z toalety. Kolejną ważną dziedziną edukacji są kursy pierwszej pomocy, jak dzieci mają reagować w sytuacji kryzysowej, np. podczas ataku padaczki czy poparzenia. Aneta, która tym razem będzie sama jako lekarz pracowała przez najbliższe 3 miesiące w prowincji Limpopo, będzie również przekonywać dorosłych do profilaktycznych badań na obecność wirusa HIV. Dorośli i dzieci doskonale znają HIV i AIDS, ale jest to ciągle temat tabu – wielu starszych nie zgadza się na badania, również swoich dzieci. Ogromna część społeczeństwa jest zakażona wirusem HIV i jest on przyczyną śmierci wielu ludzi.

– Chciałabym przekonać jak najwięcej osób, żeby się przebadały i w miarę potrzeby, kiedy jeszcze wirus się nie uaktywnił, podjęły leczenie – mówiła przed odlotem A. Ciołek. Następną sprawą, jaką chciałaby się zająć wolontariuszka Fundacji „Redemptoris Missio”, jest profilaktyka nowotworu piersi wśród kobiet. A wśród najmłodszych planuje co najmniej 3 zabiegi fluoryzacji zębów, żeby zabezpieczyć wychowanków „Sioloe” przed próchnicą. Odważna i pełna poświęcenia lekarka misjonarka z Zielonej Góry po raz kolejny wyruszyła na koniec Afryki, rezygnując z wakacji, zasłużonego odpoczynku po 6 latach studiów medycznych. – Praca w fundacji, wyjazd do ośrodka „Siloe” przemieniły moje życie. Zadaję sobie pytanie, skąd wśród tych maluchów tyle radości i jeszcze więcej miłości – mówi Aneta.

Zaplecze dla misji

Fundacja „Redemptoris Missio” powstała w 1992 r. w Poznaniu z inicjatywy środowiska naukowego Akademii Medycznej im. Karola Marcinkowskiego. Chce stworzyć profesjonalne zaplecze dla polskich misjonarzy prowadzących działalność medyczną wśród chorych w najuboższych krajach świata. Współtwórcami organizacji byli prof. Zbigniew Pawłowski, ks. dr Ambroży Andrzejak i Norbert Rehlis. Od 1997 r. fundacja zrzeszona jest w Medicus Mundi International – międzynarodowej sieci organizacji humanitarnych współpracujących w dziedzinie opieki zdrowotnej na świecie i kooperującej ze Światową Organizacją Zdrowia (WHO). Działalnością „Redemptoris Missio” objętych jest kilkadziesiąt szpitali misyjnych, przychodni i punktów medycznych w: Tanzanii, Kamerunie, Zambii, Ugandzie, Kenii, Czadzie, RPA, Indiach, Gwatemali, Boliwii, Jamajce, Papui-Nowej Gwinei, Białorusi i Kazachstanie. Wszystkich zainteresowanych współpracą lub pomocą fundacji zapraszamy na stronę: www.medicus.ump.edu.pl. Pieniądze na pomoc ośrodkowi dla dzieci niewidomych można przesyłać z dopiskiem: „Siloe”.

TAGI: