Kraków od miasta Wau w Sudanie Południowym dzieli prawie 5 tys. km. Dla Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego to żadna przeszkoda.
Wśród koordynowanych przez salezjańską organizację projektów znalazło się m.in. wsparcie dla dzieci ulicy właśnie w Sudanie Południowym. Chodzi głównie o: wyrównanie ich szans edukacyjnych, zapewnienie opieki medycznej, przygotowanie dla nich jednego posiłku dziennie oraz – w miarę możliwości – reintegracja z rodzinami. Jak wyjaśnia prezes SWM „Młodzi Światu” ks. Adam Parszywka SDB, pomoc dotyczy szczególnie dzieci, które większość czasu spędzają na ulicy. – Żadne dziecko nie marzy o takim życiu. Każde chciałoby mieć dom, rodzinę, kochających rodziców. To jest ich fundamentalne prawo – podkreśla kapłan. Dodaje, że we współczesnym świecie kilometry nie są żadną barierą. – My chcemy być ludźmi z miłością dalekiego zasięgu. Skoro nie możemy pomóc wszystkim, idziemy do tych, którzy są w skrajnej nędzy – wyjaśnia.
Jeden posiłek to za mało
Dzieci ulicy w Sudanie Południowym znalazły się na marginesie marginesu. Żyją w biednym kraju, który – jako chrześcijańska część – oderwał się od islamskiego Sudanu zaledwie 3 lata temu (wcześniej przez pół wieku trwała tam wojna domowa). Zwykle mówią tylko w języku swojego plemienia (choć jednym z języków urzędowych jest angielski). Braki w edukacji podstawowej uniemożliwiają im podjęcie kształcenia zawodowego i zamykają jakąkolwiek perspektywę zmiany swojego położenia. Niemal każde z nich cierpi na jakąś chorobę. Żeby zabić uczucie głodu, narkotyzują się, wąchając klej. Na ulicy tworzą się gangi, silniejsi wykorzystują słabszych (m.in. zmuszając ich do kradzieży).
– Na wsi brakuje jedzenia, rodzice nie wysyłają dzieci do szkoły, woląc, żeby pracowały przy pasieniu krów, więc dzieciaki uciekają do miast. Tam, nie mając ani pracy, ani krewnych, lądują na ulicy, gdzie mieszkają, śpią, żyją – mówi o jednej z przyczyn takiej sytuacji Joanna Stożek, od 16 lat zaangażowana w wolontariat misyjny (obecnie jest wiceprezesem SWM „Młodzi Światu” i prezesem międzynarodowej sieci organizacji salezjańskich „Don Bosco Network”). W Sudanie Południowym pracowała przez pół roku. Wyjechała w 2012 roku jako pierwszy wolontariusz salezjański z Polski (dziś pracują tam 3 osoby z Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego „Młodzi Światu”). Jednocześnie koordynowała projekt pomocy finansowany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych i spotykała się bezpośrednio z dziećmi ulicy. – Zajmowałam się znajdowaniem tych dzieci, jak i prowadzeniem lekcji, czyszczeniem ran, które – ze względu na choroby – przybierają u tych dzieci często ogromne rozmiary – wspomina.
W zorganizowanej przez salezjanów dziennej placówce w mieście Wau dzieci ulicy mogą także otrzymać jeden posiłek dziennie. To jednak za mało, dlatego wiele z nich wraca na ulicę i znów kradnie, by przeżyć. Wiele z nich pojawia się w szkole tylko od czasu do czasu. – Widać efekty pracy, ale na razie tylko w niewielkiej skali – przyznaje J. Stożek. – To działanie jest najskuteczniejsze wobec dzieci przychodzących regularnie. W tym roku kilkanaście z nich nadrobiło zaległości i zostały wcielone do zwykłego systemu edukacji.
Kraj rozwijający się
Wspominając swój wyjazd, J. Stożek zaznacza, że w Sudanie Południowym czuła się bezpieczniej, niż się spodziewała. – Do nas docierają tylko najgorsze wiadomości. Na miejscu było wręcz przeciwnie. Nawet jeśli w innej części kraju coś się działo, dowiadywałam się o tym dopiero z zagranicznych mediów. W Sudanie komunikacji prawie nie było – opowiada. – To wcale nie oznacza, że zawsze było bezpiecznie. Tuż przed moim wyjazdem w okolicy wybuchł konflikt i nie mogliśmy nigdzie wychodzić. Były strzelaniny, podpalanie domów. Dodaje, że Sudan Południowy był najbiedniejszym krajem, jaki kiedykolwiek widziała. – Nawet państwa bezpośrednio z nim sąsiadujące są wielokrotnie bardziej rozwinięte – zapewnia. Dodaje, że w ciągu 50 lat wojny ludzie zapomnieli nawet, jak uprawia się ziemię.
– W Sudanie Południowym nic się nie produkuje, nawet najbardziej podstawowe rzeczy trzeba sprowadzać z zagranicy. W kraju jest 100 km dróg asfaltowych, pozostałe, gruntowe, rozpływają się w porze deszczowej. Jak jednak przekonuje, widać, że po wojnie państwo budzi się do życia, a zmiany można dostrzec gołym okiem. Nadal jednak edukacja – nie tylko zawodowa, ale i podstawowa – czy opieka zdrowotna spoczywają w większości na barkach misjonarzy. Państwowe instytucje wciąż są bowiem na fatalnym poziomie. – Dla mnie podstawa to ludzie: księża, siostry zakonne, wolontariusze, którzy pracują w szpitalach, szkołach, dają tym ludziom szansę na rozwój, wyjście z tej sytuacji – mówi ks. Parszywka. – My musimy im zapewnić zaplecze i wsparcie – materialne, ale przede wszystkim duchowe.
Prezent na Dzień Dziecka?
Więcej informacji o projektach realizowanych przez Salezjański Wolontariat Misyjny oraz o tym, jak można wspierać wolontariuszy, znajduje się na stronie internetowej: www.swm.pl.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.