Byliśmy na kanonizacji. Była radość i straszny ścisk. Przeżyliśmy.
Jest ciasno
Bardzo ciasno. W lewej ręce trzymam plecak, w prawej dwie trzymetrowe tyczki, a na nich zwinięta rolada płóciennego baneru z herbem i nazwą Bielska-Białej. Poruszamy się trzy-cztery kroczki naprzód, potem stoimy dwadzieścia minut. Trudno oddychać. Nie jestem najniższy, więc mam dostęp do świeżych powiewów znad pobliskiego Tybru. Ale niżsi mają się gorzej. Co rusz kogoś wyprowadzają w stronę ciągnących się przez środek ulicy barierek, wytyczających drogę bezpieczeństwa. Rozmawiamy. Dookoła jest cały świat. O trzeciej nad ranem mówimy Koronkę. Ktoś namawia nas do śpiewu. Próbujemy. Nie da się. Nie ma miejsca, by... wziąć oddech. Wszyscy powyłączali fizjologię. Jak okiem sięgnąć nie widać przenośnej toalety. Są na Placu, w kolumnadzie. Pół kilometra od nas. Nieosiągalne jak gwiazdy, które znów powoli zaczynają zaciągać się niepokojącymi chmurami.
Strasznie mi żal rodziny z Wirginii. Ojciec, matka i dwoje dzieci. Są weseli, rezolutni, opowiadają mi o Wielkim Kanionie, deszczach, które w Ameryce, jak wszystko u nich, są ogromne. Koło czwartej dzieci - tak na oko w wieku gimnazjalnym - udaje im się nawet na tej ulicy położyć na plecakach i śpiworach, choć sąsiedzi wokół syczą. O szóstej z nóg zaczyna padać mama. Wyprowadzają ją medycy. Za nią podąża reszta rodziny. Obejrzą uroczystość na jakimś odległym telebimie, choć byli tak blisko.
Atmosfera gęstnieje
Robi się nerwowo. Jakiś starszy pan strofuje po angielsku innego starszego pana, że on „puszd” jego „łajf”. Pani uspokaja skaczące ku sobie koguty z siwymi skroniami. Budzi się dzień. Gasną latarnie. Z tła nieba odbija się złociście podświetlona kopuła Bazyliki św. Piotra. Przed nią faluje morze flag. Prawie wszystkie biało-czerwone. Chyba nie spodziewano się tylu Polaków.
- Przecież Jan XXIII i Włosi... - mówili wszyscy. Na ulicy stoją palety z setkami tysięcy egzemplarzy okolicznościowej gazety kanonizacyjnej. Po włosku. Nikt nie przewidział, że jakaś część pielgrzymów, no dobrze, powiedzmy wprost: większość - będzie mówić wyłącznie po polsku, reszta w połowie po angielsku i po włosku? Rozdali te gazety na siłę, czy ktoś chciał czy nie. Nie było z nimi co robić, za ciasno, żeby schować na pamiątkę. Zresztą, co komu po takiej pamiątce. Wkrótce zaczynamy brodzić w tych pomiętych gazetach, a zaraz po Mszy św. na placu i w okolicy będę leżeć papierowe, zadrukowane i rozdane z bezsensem trupy hektarów lasu przerobionych na papier.
Cała organizacja wygląda podobnie bezmyślnie i beztrosko. Porządkowi stają przy barierkach i smętnie powtarzają:
- Piano, largo! - czyli „cicho”, „powoli”. Inspirowany wiedzą muzyczną na poziomie przeciętnego połykacza krzyżówek czuję się jak w szkole dla kompozytorów, a nie na pielgrzymce. Nie ma nikogo, kto mówiłby po polsku. Niektórzy ze służb rozumieją po angielsku. Jest w tłumie trochę włoskiej młodzieży. Oni okazują się najlepszymi tłumaczami - w razie potrzeby. Szkoda, że nie zaangażowano ich jako wolontariuszy. Nikt nie wpadnie na pomysł, żeby trochę powstrzymać napierających. Tak, jak nikomu nie przyjdzie później do głowy, żeby zorganizować Komunię św. wewnątrz pola za barierkami, więc ludzie będą się do nich przepychać, znów depcząc jedni drugich. Ale do czasu Komunii tłum już nauczy się pewnej współpracy i solidarności, będzie umiał wybaczyć nadepnięcia i przewrócenia plecaków. Ale na to trzeba jeszcze trochę poczekać.
- Czemu pani zabiera te wszystkie obrazki dla siebie? - pytam trochę rozżalony moją sąsiadkę. Zza barierek tuż przed rozpoczęciem uroczystości podają książeczki z liturgią Mszy św., obrazki, jakieś tam jeszcze ulotki. Podają garściami, żeby biorący wziął egzemplarz dla siebie, a resztę puścił dalej. Wszyscy to załapali, tylko ta moja sąsiadka, bidula, co dostanie, wszystko pakuje do jakiejś takiej torby.
- A co to pana obchodzi? Trzeba być obiektywnym! Przecież wszyscy tak robią. Nas tu jest więcej. Trzeba być obiektywnym! Dlaczego pan nie jest obiektywny?
Przepraszam panią, że ośmieliłem się zwrócić uwagę. Obiecuję, że wynagrodzę moją nieobiektywość - cokolwiek miałaby ona znaczyć - zdrowaśką w jej intencji, bo jestem księdzem, co zresztą można rozpoznać po koloratce, wystarczy tylko spojrzeć. Pani nie odzywa się. Ja mam wyrzuty sumienia, że dałem się ponieść genom pedagogicznym. Aż zły jestem na siebie. Ale kiedy kolejna porcja jakichś tam ulotek pojawia się zza barierek, pani grzecznie zostawia jedną sobie, a resztę podaje dalej. Za chwilę nastawię jej radyjko w telefonie komórkowym, żeby mogła posłuchać polskiego tłumaczenia uroczystości, a przy znaku pokoju uściśniemy się serdecznie.
Przeczytaj także komentarz: Solidarność umarła?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.