Pamiętacie opowieści o Janie Pawle Wielkim klęczącym wśród karteczek z intencjami modlitwy? To jest sposób.
Trwa ad limina polskich biskupów. Do mediów docierają relacje różnych biskupów. Ogólnie? Nie jest w tym naszym Kościele źle. Wiele w nim znaków nadziei. Choć pewnie całkiem sporo można by poprawić. Mam czasem zresztą wrażenie, że szukając nowych bogactw (w sensie metod duszpasterskich, nowego stylu) nie bardzo radzimy sobie z bogactwem, które już mamy. Ot, homilie, które słabo budują wiarę, odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych, które są formalnością wynikającą z liturgicznych rubryk, a nie oczekiwanym i odpowiednio przygotowanym wydarzeniem. Ale dziś pisanie o tych sprawach byłoby unikiem. Bo są inne, znacznie ważniejsze.
Co? Ano dramatyczne doniesienia z Republiki Środkowej Afryki. Giną ludzie. Z jednej strony grozę sieją partyzanci spod znaku Seleka - zasadniczo muzułmanie, ich obawiają się chrześcijanie. Z drugiej – chrześcijańskie milicje. Tych z kolei obawiają się miejscowi muzułmanie. W kraju są obecne wojska MISCA (Międzynarodowa Misja Wsparcia w Republice Środkowoafrykańskiej pod Dowództwem Sił Afrykańskich), są małe siły wojsk francuskich, a od paru dni podobno też Polacy. Ale to za mało. Te siły koncentrują się na zapewnieniu porządku w wielkich miastach. Prowincja jest praktycznie bezbronna. ONZ szacuje, że dla zapewnienia pokoju trzeba by ok. 10 tysięcy żołnierzy. Ale ich nie ma. Że już od paru miesięcy twierdzi się, że sytuacja w tym kraju jest „przedludobójcza”? Kiedy do niego dojdzie znów, jak w kiedyś w Rwandzie, winić się będzie tych, którzy będąc na miejscu nie dali rady nieszczęściu zapobiec. Tymczasem wspólnota międzynarodowa jakby grała na zwłokę….
Póki co mamy więc dramatyczne apele misjonarzy o pomoc. Dziś przebiły się one nawet do mainstreamowych mediów. Nie, misjonarze nie oczekują pomocy w ewakuacji. Szukają żołnierzy (MISCA, Francuzów – obojętnie), którzy obroniliby (choćby tylko odstraszając) miejscową ludność przed grasującymi bandami. Na razie co jakiś czas mieszkańcy tych mniejszych miejscowości muszą uciekać do buszu. Nie wszyscy pewnie zawsze zdążą. A i tam bandyci mogą ich dopaść… Co zrobić, by tę sytuację zmienić? Krzyczeć? Walić głową w mur? Ręce opadają.
A powinny się wznieść. Bo przecież jedyną sensowną rzeczą, która możemy w tej chwili zrobić, jest modlitwa. Odważna, gorąca. Wstawiennicza, taka, o której kiedyś wspominając modlitwę Mojżesza mówił papież Benedykt. Zbyt dużo ważnych spraw mamy na głowie? Jasne. Ale nasz Jan Paweł II przynajmniej próbował się modlić za wszystkich, którzy go o modlitwę prosili obstawiając się karteczkami z intencjami. Warto spróbować. Przecież tu chodzi o ludzkie życie.
Przeczytaj też:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.