Pamiętacie? Błogosławiony Jan Paweł prosił, by pilnować szlaków. Czuł pewnie ile dobra w człowieku mogą wyzwolić górskie wędrówki. Czy – analogicznie – nie trzeba by też zatroszczyć się o lepsze oznakowanie ścieżek chrześcijańskiego życia?
Niebawem kolejny „Tydzień wychowania”. Biskupi piszą list, w którym zachęcają do wychowania w duchu chrześcijańskich wartości. Hasło słuszne, tylko co właściwie znaczy? O jakie konkretnie wartości chodzi?
Być może dla większości polskich katolików odpowiedź jest oczywista. Biskupi zresztą wymieniają niektóre z tych wartości: pokorę, łagodność, dobroć, cierpliwość, gotowość do wybaczenia, wierność, uprzejmość, opanowanie, współczucie (zrozumienie), zaufanie, ofiarną miłość, przyjaźń, szacunek, serdeczność. Dla mnie jednak odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Dokładniej: byłaby taką, gdybym nie widział, jak część polskich katolików do rangi cnoty podnosi coś, co uznałbym raczej za wady: podejrzliwość, kłótliwość, łatwe osądzanie, inna miara dla swoich, inna dla wrogów, pomiatanie ludźmi i jeszcze parę podobnych. Żeby nie było wątpliwości: wszystko to oczywiście w imię obrony prawdziwej wiary i chrześcijańskiego personalizmu. Co więc jest, a co nie jest chrześcijańską wartością?
Moraliści wskazują przede wszystkim na trzy cnoty teologalne: wiarę nadzieję i miłość. Nie chcę żeby ten tekst zamienił się w kazanie, więc pominę sprawy dotyczące wiary i miłości, a zauważę tylko, że chrześcijańska nadzieja każe nam na świat patrzyć z perspektywy nieba. Może jednak warto wychowywać chrześcijan do takiego spojrzenia? Wszak powiązanie nadziei i miłości – jak śpiewał niegdyś Bułat Okudżawa – to piękny obraz.
Ważniejsze wydaje mi się jednak przypomnienie o istnieniu cnót kardynalnych: roztropności, umiarkowaniu, sprawiedliwości i męstwie. Moraliści zaś wymieniają wiele cnót pokrewnych tym czterem. Może się mylę, ale mam wrażenie, że dwie pierwsze w świadomości naszych katolików poszły w zapomnienie, a kolejne dwie są dość specyficznie rozumiane.
Ot, roztropność nakazywałaby przewidywać skutki pewnych działań. Zwłaszcza że celem Kościoła jest doprowadzenie ludzi do zbawienia. Niestety, często jesteśmy krótkowzroczni. Szukamy doraźnego sukcesu (nie mówiąc już o pragnieniu zdobycia rozgłosu). A że ten sukces z czasem okaże się pyrrusowym zwycięstwem mało kogo już obchodzi.
Albo umiarkowanie. Pod hasłem „unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła” potępia się w czambuł sprawy (pół biedy) i ludzi (znacznie gorzej), w których można by też dostrzec czasem całkiem sporo dobra.
Sprawiedliwość zaś nasi katolicy dość często rozumieją bardzo specyficznie. Na zasadzie bolszewickiego „co moje to moje, a o twoim możemy podyskutować”. Jak ktoś jest swój, to się go broni do upadłego. Jak obcy (albo tylko uznany za obcego – wilka w owczej skórze), uderza się weń bez opamiętania. zapominając o roztropności, która każe myśleć o końcu wszystkich spraw.
Za to męstwo bardzo nam staniało. Piewcy odwagi dość często przypominają raczej harcowników. Wychodzą przed szereg, robią sporo hałasu, ale w razie potrzeby szybko chowają się za plecami innych. Taką postawą robią sporo złej roboty, bo zamiast – w duchu chrześcijańskiej miłości – szukać dróg rozwiązania problemów prowokują konfrontację. Warto?
Obiema rękami podpisuję się pod apelem o wychowanie w duchu chrześcijańskich wartości. Byle wychowawcy wiedzieli, o jakie konkretnie wartości chodzi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.