O miłości, która zwyciężyła katastrofę, oraz rodzinie, która jest przejawem miłości Boga i zaufania woli Bożej, z Moniką Rosińską rozmawia Monika Augustyniak.
Przywołałaś trudne wydarzenia, czy były wśród nich takie, w których w namacalny sposób poczułaś opiekę Pana Boga?
W 2009 roku mieliśmy z mężem, wtedy jeszcze narzeczonym, wypadek samochodowy. Jechaliśmy do pracy, do Łodzi. Wyjeżdżając z drogi podporządkowanej, wpadliśmy pod ciężarówkę. Wyglądało to fatalnie. Kiedy leżeliśmy w rowie, zaczęliśmy się modlić. Nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji. Po interwencji straży pożarnej zostaliśmy odwiezieni karetkami do szpitala. Mąż miał problemy z kolanem, ja wylądowałam na OIOM-ie. Okazało się, że mam pękniętą czaszkę w kilku miejscach, połamane żebra, kręgosłup, panewkę biodrową. Miałam kilka krwiaków w mózgu. Miesiąc leżałam na OIOM-ie, a kolejny miesiąc na rehabilitacji. Początkowo nie byłam niczego świadoma, dostawałam mnóstwo leków przeciwbólowych. Potem dopiero dowiedziałam się, że kiedy strażacy zobaczyli nasz samochód w rowie, stwierdzili, że mam marne szanse na przeżycie. A tu proszę, Bóg mnie ocalił.
Oczywiście do tej pory odczuwam skutki wypadku. Musieliśmy z mężem odczekać sporo czasu, zanim mogliśmy mieć dziecko, a po cięciu cesarskim nie mogłam nosić mojego synka. Wszystkie złamania dają o sobie znać przy zmianie pogody, nie odzyskałam też w pełni słuchu. To chyba najtrudniejsze, bo z zawodu jestem muzykiem. Ale nie jest tak źle, żebym nie mogła pracować. Generalnie moje wyzdrowienie traktuję jako cud. W trakcie pobytu w szpitalu dowiadywałam się, że mnóstwo ludzi się za mnie modli. W Polsce i za granicą. Docierały do mnie informacje o kolejnych Mszach św. w mojej intencji. Najtrudniej było wtedy, gdy dowiedziałam się, że lekarze nie chcą mnie wypuścić ze szpitala na mój własny ślub. Wtedy rzeczywiście płakałam, bo wiedziałam, że nie jestem w stanie nic zrobić. Ale jednak udało się. Uprosiliśmy lekarzy, by się zgodzili. W środę wyszłam ze szpitala, a w sobotę braliśmy ślub. W czwartek pojechaliśmy na ostatnie poprawki sukni ślubnej, aby dopasować ją do gorsetu ortopedycznego, który musiałam nosić. Obydwoje z narzeczonym stanęliśmy przed ołtarzem o kulach. O klękaniu nie było nawet mowy. Wiele osób mówiło, że to był wyjątkowy ślub, choćby ze względu na to, że po takim wypadku miłość zwyciężyła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.