Trudno bez nich wyobrazić sobie parafię. Są wizytówką swojej wspólnoty i to spośród nich wyrastają najczęściej przyszli kapłani.
Komża to zaszczyt
Wśród ministrantów, którzy przyjechali do seminarium, można było wypatrzeć też kilka dziewcząt. Diana Skoczypiec i Karolina Kuras z Kretomina weszły bez strachu do męskiego świata ministrantów trzy lata temu. – Na początku, kiedy się zgłosiłam, chłopcy lekko się oburzyli, ale teraz się przyzwyczaili. U nas w parafii służy 6 dziewczyn – opowiada Karolina. Zawsze chciała sprawdzić, co tak ważnego dzieje się w prezbiterium. – Po Pierwszej Komunii mój kolega zgłosił się do ministrantów, a ja też chciałam. Najpierw ksiądz zaproponował, że może by mnie do czytań odesłał, ale ja postanowiłam drążyć temat – wspomina. Dla nich, podobnie jak dla pozostałej ministranckiej ferajny, bycie blisko ołtarza oznacza też bycie bliżej Pana Jezusa. – Ale na dziewczynach bardziej można polegać. Nigdy nie wymigują się od służenia i stawiają się na każdą prośbę księdza – mówią zgodnie. – Moich dwóch braci jest ministrantami. Ja na początku nie chciałem, bo się wstydziłem, ale już się nie wstydzę. Chociaż dalej czasami trudno tak wyjść przed tych wszystkich ludzi w kościele – opowiada Kuba Pszczoła, białogardzki ministrant. – A dla mnie to zaszczyt wyjść do prezbiterium w komży – mówi z pewnością w głosie jego kolega Wojtek Pinkosz, ministrant z ośmioletnim stażem. Pierwszy raz stanął przy ołtarzu, kiedy miał pięć lat, razem ze starszym bratem. Przez ten czas nie raz i nie dwa zdarzały się trudne chwile, zwłaszcza na początku służby. – Kiedyś przynosiłem dary do ołtarza i się potknąłem. Rozbiłem obydwie ampułki. Oczywiście się rozpłakałem i chciałem wiać sprzed ołtarza. Ale wróciłem – śmieje się Wojtek.
Ksiądz też człowiek
– Nigdy wcześniej nie chciałem być ministrantem. Dopiero dwa lata temu namówił mnie kolega. Przyszedłem, sprawdziłem i postanowiłem zostać – mówi Maciek Markowski z Wałcza. – Na początku większy strach był w prezbiterium, żeby wyjść przed tych wszystkich ludzi. Teraz trudniej jest poza nim, bo ministrantem jest się nie tylko w murach kościoła, ale też w szkole, na ulicy. Trzeba dawać świadectwo – dopowiada Michał Olczak, drugi ministrant od św. Mikołaja. Razem opowiadają o wspólnych wyjazdach, spotkaniach na plebanii i wspólnym oglądaniu filmów. – To ważne, bo dzięki temu zmienił mi się obraz księży. Zanim zostałem ministrantem, wydawało mi się, że ksiądz to musi być strasznie poważny człowiek, skupiony wyłącznie na ołtarzu, na modlitwie. Jakby żyjący w innym świecie. A teraz wiem, że to normalny człowiek, nie z kosmosu, z którym można się pośmiać, powygłupiać, a kiedy trzeba – poważnie porozmawiać. Sam zastanawiam się na wyborem tej drogi. Gdybym nie był ministrantem, chyba bym nawet nie pomyślał o seminarium – zdradza gimnazjalista. – Ministrant powinien odznaczać się osobistą pobożnością, być koleżeńskim i gotowym do współpracy, ale także być wzorem dla świata – mówi bp Paweł Cieślik, który towarzyszył ministrantom podczas ich zjazdu. – Niestety, sam nie byłem ministrantem. Bardzo zazdrościłem chłopcom, którzy byli blisko ołtarza. Przez wiele lat byłem przykuty do wózka inwalidzkiego, więc sam nie mogłem przy nim stanąć – zdradza biskup. – Modliłem się gorąco do Matki Bożej, żeby pozwoliła mi także przy nim stanąć. Jak się okazało, moje modlitwy zostały wysłuchane i dotarłem do ołtarza bardzo blisko, więc kto wie, jaka będzie droga tych młodych ludzi?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).