Trudno bez nich wyobrazić sobie parafię. Są wizytówką swojej wspólnoty i to spośród nich wyrastają najczęściej przyszli kapłani.
Podczas Diecezjalnego Dnia Ministranta mogli się przekonać, jak wielu jest ich w całej diecezji.
Kiedy trzeba – pompki
Do seminaryjnej kaplicy trudno wetknąć choć szpilkę. Podczas Mszy św. rozpoczynającej ministranckie świętowanie najmłodsi okupowali nawet stopnie prezbiterium. Ponad 700 ministrantów, czyli prawie jedna trzecia całej liturgicznej służby ołtarza z diecezji, odpowiedziało na zaproszenie ks. Dariusza Jastrzębia, rektora koszalińskiego seminarium, i kleryckiej braci. Nie bez przyczyny wybrano na zjazd to miejsce. To właśnie wśród ministrantów najczęściej rodzą się powołania do kapłaństwa. – Ministrantura to coś więcej niż służba przy ołtarzu, wspólne wyjazdy i gra w piłkę. To także powód do dumy – przekonuje z całą powagą Kuba Białoch z Białogardu. – Trzeba dobrze służyć w kościele, mieć czystą komżę i trzeba być grzecznym – wylicza. – Tylko, że nie zawsze się udaje. – Wtedy pompki są nieodzowne – dopowiada ze śmiechem ks. Bartosz Kuligowski, opiekun blisko pół setki chłopców z parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa. To pierwsza grupa ministrancka, za którą odpowiada ks. Bartek, jeszcze neoprezbiter. – Oni też mnie uczą. Głównie cierpliwości. Czasami są takie momenty, że chciałoby się powiedzieć „dość”. Ale chłopaki dają tyle radości, że to rekompensuje zmęczenie – przyznaje. Na rozładowanie energii proponuje im piłkę i wypady rowerowe, czyli to, co i jemu sprawia frajdę. Wtedy są razem nie tylko podczas Mszy św. i zbiórek, ale uczą się, jak tworzyć wspólnotę.
Sport pomaga
– przyznaje ks. Marcin Wolanin z parafii pw. Serca Jezusowego w Słupsku. – Uczy rywalizacji, wygrywania, ale też godnego znoszenia przegrywania. Wiem, że to pomoże im w przyszłości cieszyć się z sukcesów i wyciągać wnioski z porażek. Jak w życiu – dopowiada między jednym a drugim kopnięciem piłki. Chłopaki nie odpuszczają ks. Marcinowi ani na chwilę. Oczy też musi mieć dookoła głowy, żeby ci najmłodsi ministranci, z którymi przyjechał, szalejąc na przyseminaryjnym trawniku, nie zrobili sobie krzywdy. – Sama piłką nic byśmy nie zbudowali. Można przecież zapisać się do klubu sportowego i tam regularnie trenować. Tu bardziej chodzi o integrację grupy. Bo kopią wszyscy, którzy chcą, a nie tylko ci, którzy mają do tego predyspozycje czy talent. W grupie ministranckiej każdy jest równy – mówi ks. Marcin. Swoją ministranturę wspomina jako bardzo ważny czas. Decydujący. – To bez wątpienia wpłynęło na decyzję o pójściu do seminarium. Od ks. Antoniego Czernuszewicza, który nas formował, uczyłem się duchowości, jego otwartości na drugiego człowieka, relacji. Było nas przy ołtarzu około 80. Siedmiu lub ośmiu zdecydowało się na kapłaństwo – opowiada.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.