O przedsionku piekła, rzucaniu kamieniami w Pana Boga i obietnicy, która spadła z nieba, z Katarzyną i Tomaszem Jaroszami rozmawia Agata Ślusarczyk.
Wtedy zaczęłaś pisać książkę?
Katarzyna: Od początku udzielałam się na internetowym forum dotyczącym niepłodności i prowadziłam pamiętnik. Miałam ogromną potrzebę wylania gdzieś tych wszystkich kobiecych emocji. Dopiero po jakimś czasie pomyślałam, że z tych zapisków może powstać książka.
Piszesz w niej, że Bóg dał Wam także konkretne proroctwo: „o tej porze za rok będziesz pieściła syna”...
Katarzyna: Bóg ponowił swoją obietnicę. Podczas gdy ja ciągle myślałam o własnym dziecku, dziewięć miesięcy od kiedy podczas jednej z Mszy św. padły te słowa, w łonie swojej biologicznej mamy począł się Michałek.
Ludzie dziwią się, dlaczego niektóre małżeństwa zwlekają z adopcją. Dla was decyzja o adopcji też nie była łatwa.
Katarzyna: To była dla mnie porażka. Dowód, że Bóg mnie nie kocha. Długo walczyłam z tym stereotypem. Poza tym chciałam mieć własne dziecko. Ostatnią czarną chmurę przegonił uśmiech na twarzy innej adopcyjnej rodziny. Zobaczyłam, że można stworzyć kochającą się wspólnotę z niebiologicznym dzieckiem.
Ale nie oznacza to, że przestałaś chcieć być biologiczną mamą?
Katarzyna: Nie, nie odechciało mi się być w ciąży. (śmiech) Mimo że jesteśmy niepłodni, chcemy mieć więcej dzieci. Ale to Bogu zostawiamy sposób, w jaki zechce nam je dać. Właśnie rozpoczęliśmy starania o adopcję kolejnego dziecka.
Czy te puzzle tworzą już jakąś całość?
Tomek: Do końca nie wiemy, po co to wszystko było. Przez pięć lat poruszaliśmy się we mgle. Dopiero od niedawna dostrzegamy, jak wiele się w naszym życiu zmieniło. Gdybyśmy od razu mieli dzieci, nasza relacja z Bogiem byłaby dużo płytsza. Teraz codziennie staram się odgadywać Jego plany nawet w najdrobniejszych rzeczach. Poza tym nie każde małżeństwo na dzień dobry ma okazję przetestować swoją miłość „w złej doli”. My tę próbę miłości przeszliśmy zwycięsko.
Katarzyna: Może to dziwne, ale jestem wdzięczna za to, co przeżyłam. Gdy to się działo, nie wyobrażałam sobie, że da się z tego wyjść o zdrowych zmysłach. Ale odkryłam, że cierpienie ma sens tylko w łączności z Bogiem. Ono musi do czegoś prowadzić. Krzyż nie był celem samym w sobie, ale drogą do zmartwychwstania. Tak samo nasza niepłodność. Zmartwychwstaniem była dojrzała decyzja o adopcji.
Michałek jest z Wami od roku. Jak się czujecie jako rodzice?
Katarzyna: Tomek dość szybko poczuł się ojcem, ja powoli wchodziłam w swoją rolę. To specyficzne macierzyństwo. Na przykład brakuje mi tego, że nie byłam z nim od pierwszych chwil. Wiem, że Michałek kiedyś zapyta o powód odrzucenia przez biologicznych rodziców. Będziemy mu towarzyszyć, gdy będzie się mierzył z tymi pytaniami. Ale tak naprawdę nie do końca wiemy, czego się spodziewać.
Ten „niepłodny” czas okazał się wyjątkowo płodny w innym wymiarze. Pięć lat temu założyliście Duszpasterstwo Niepłodnych Małżeństw.
Katarzyna: My się po prostu wkurzyliśmy. Z tych kłótni z Panem Bogiem powstawało DNM. Potrzebowaliśmy znaleźć dla siebie miejsce w Kościele. Nie można wrzucać nas do jednego worka z „oczekującymi na dziecko”. To tak jakby zrobić wspólną Mszę dla narzeczonych i samotnych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.