Już ponad 300 tysięcy mieszkańców indyjskiego stanu Kerala podpisało zgodę na oddanie po śmierci swoich narządów do przeszczepu. Akcją zbierania podpisów kieruje ojciec Davis Chiramel, który sam oddał nerkę nieznajomemu.
Tylne siedzenie samochodu o. Davisa pełne jest pudeł z tysiącami formularzy. Właśnie przyjechał ze spotkania, na którym uczestnicy podpisywali zgodę na oddanie po śmierci narządów na przeszczepy. "Zebraliśmy dzisiaj ponad tysiąc podpisów" - mówi PAP o. Davis. "Podpisują wszyscy, bez względu na religię: hindusi, muzułmanie i chrześcijanie" - podkreśla zadowolony.
Akcja zbierania podpisów zaczęła się w 2010 r., kiedy ks. Chiramel wyruszył w 20-dniową podróż przez wioski Kerali, gdzie zebrał ponad 100 tys. deklaracji dawcy. Miał mocny argument: rok wcześniej sam oddał nerkę elektrykowi CG Gopinathowi, który przewlekle chorował.
"Nie planowałem tego. Ten człowiek, Gopinath, był już w takim stanie, że chciał popełnić samobójstwo. Nie miał pieniędzy na przeczep. Nie było nikogo, kto by chciał mu oddać nerkę" - opowiada o. Davis. Przyjaciele Gopinatha, zbierając pieniądze na operację, trafili do katolickiej parafii Chiramela. Mimo że Gopinath jest hindusem, ludzie z parafii pomogli zebrać ponad 200 tys. rupii (11 tys. zł).
Jednak wciąż nie można było znaleźć organu, więc przyjaciele chorego postanowili kupić nerkę na czarnym rynku. Na to nie zgodził się ks. Davis. "Zostaniecie oszukani. Przestępcy zwyczajnie znikną z pieniędzmi" - tłumaczył. "Nerka może kosztować 400-500 tys. rupii na czarnym rynku" - ocenia szef organizacji promującej przeszczepy organów Kidney Federation of India (KFI) Thomas Joseph. Opowiada, że pośrednicy zaglądają do szpitalnych sal i oferują organy. Według Josepha w procederze biorą udział lekarze, którzy przekazują informacje o chorych. "Ludzie na wsi, z biednych rodzin, sprzedają swoje nerki za śmieszne kwoty. Nawet za 10 tys. rupii (600 zł)" - dodaje.
Ks. Chiramel postanowił oddać własną nerkę. "Wszyscy byli temu przeciwni. Moja rodzina, Kościół, wszyscy z parafii" - wspomina. Mówił im, że przecież pierwszym przeszczepem było stworzenie Ewy z żebra Adama.
Operacja w prywatnym szpitalu kosztowała 150 tys. rupii (8 500 zł). Resztę z zebranych 200 tys. rupii wydano na leki.
W 2012 roku o. Chiramel odbył drugą 20-dniową podróż po wioskach Kerali. Łącznie zebrano już 300 tys. podpisów. "Pytam ludzi, dlaczego nasze organy po śmierci miałyby się zmarnować? Dlaczego ktoś ma umrzeć, jeśli jest szansa na uratowanie życia?" - opowiada o. Davis o swoich spotkaniach.
W Indiach przypada tylko 0,08 dawcy organów na milion mieszkańców, podczas gdy w Hiszpanii 35,1, w W. Brytanii 27, a w USA 26. "Dlatego w szpitalach pracują nasi wolontariusze, którzy pomagają lekarzom wytłumaczyć rodzinom, na czym polega śmierć mózgu i że organy mogą uratować wiele osób" - mówi Joseph. KFI powstała w 2009 r. z inicjatywy ks. Chiramela. "Dokumenty podpisywaliśmy niemal na stole operacyjnym" - mówi o. Davis.
Organizacja prowadzi też program przeszczepiania nerek od żywych dawców. "Nazywamy to łańcuchem dawców. Jeśli znajdziemy dawcę dla konkretnej osoby, często ktoś z rodziny biorcy zostaje w przyszłości dawcą dla kolejnej osoby z łańcucha" - tłumaczy Joseph. Zaznacza, że nie jest to regułą, gdyż ludzie inspirowani przykładem ks. Chiramela sami się zgłaszają do organizacji. "Działamy szybciej i efektywniej niż instytucje państwowe, a przy tym dbamy o standardy etyczne. Dlatego zgłasza się do nas dużo ludzi" - podkreśla Joseph. W ten sposób przeprowadzono ok. 25 przeszczepów. Organizacja szuka też pieniędzy na finansowanie operacji.
KFI ma własne karetki w mieście Thrissur, gdzie znajduje się jej siedziba. "Potrzeba więcej karetek, które szybko przewiozą rannych do szpitali. Ludzie w Indiach nie udzielają pomocy ofiarom wypadków. Stoją dookoła i tylko się przyglądają. Ktoś, kto udzieli pomocy, zazwyczaj musi potem spędzić wiele godzin na posterunku policji jako świadek" - mówi o. Davis. Między KFI i policją istnieje nieformalne porozumienie, że nie przesłuchuje się obsługi karetek.
"Bardzo ważna jest tzw. złota godzina, czyli czas od wypadku do udzielenia pomocy. Zauważyliśmy jednak, że to nie wystarcza. Często ranni w wypadkach nie są odpowiednio leczeni, bo szpitale nie są pewne, czy ta osoba lub jej rodzina zapłaci za operacje i leki" - tłumaczy Joseph. Organizacja zamierza wprowadzić system, w którym obsługa karetki od razu płaci za pomoc lekarską i pilnuje, aby nie doszło do zaniedbań ze strony szpitala.
W Indiach publiczna służba zdrowia stoi na niskim poziomie i chociaż teoretycznie jest bezpłatna, to wymuszane są opłaty od pacjentów. Dlatego zdaniem KFI prywatne szpitale powinny być dostępne dla każdego rannego.
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.