Dlaczego Jezus widząc przerażonych, zmordowanych uczniów biegnie do nich po falach, a potem chce ich minąć?
Przedziwne słowa. „Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć”.
Końcówka tekstu od lat nie dają mi spokoju. Zastanawia. Niepokoi.
Dlaczego Jezus widząc przerażonych uczniów wybiegł im naprzeciw, a potem chciał ich minąć?
W Emaus „okazywał, jakby chciał iść dalej”. Opisani w Księdze Rodzaju wysłani do Sodomy aniołowie zostali niemal siłą przymuszeni przez Lota do wejścia pod jego dach. Dlaczego Bóg zachowuje się w taki sposób?
– Szanuje naszą wolność aż do bólu – odpowiada ks. Grzegorz Strzelczyk – To jest tak jak z kochaniem. Można miłować z daleka, adorować przez szybę, wysyłać anonimowe kartki i SMS-y, ale to ostatecznie kończy się rozminięciem. Potrzebna jest moja inicjatywa: wyznaję swą miłość, robię wszystko, by zatrzymać ukochanego. Trzeba przytrzymać Boga. Jak Jakub walczący z aniołem krzyczeć: „Nie puszczę Cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!”.
A jeśli Go nie zatrzymamy? Pójdzie dalej? – pytam teologa – Tak, ale mam wrażenie, że idąc, co chwila będzie spozierać za siebie i patrzyć na to, co zrobimy. Okrąży nas, zrobi kółko, tak by znów obok nas przechodzić. Bóg jest wolny. Nie możemy Go zagarnąć, On nigdy nie będzie Bogiem moich prywatnych zachcianek. Zmartwychwstały Chrystus ujawnia się, kiedy chce. Przychodzi, odchodzi. Uczniowie kompletnie nie wiedzą, co się dzieje. Zaryglowali się na cztery spusty, a On wchodzi mimo zamkniętych drzwi, chcą Go zatrzymać, znika. Jest wolny. Ta jego wolność jest zaproszeniem, byśmy i my weszli w tę grę i zaczęli Go przyzywać: „Zostań! Zostań, bo ma się ku wieczorowi”.
– Dzisiejsza ewangelia opisuje Jezusa, który idzie po jeziorze i widząc przerażonych uczniów… chce ich minąć! Dlaczego? – Chciał ominąć tę łódź, bo czekał na krzyk: Ratuj! Bóg szanuje naszą wolność. Często nie zainterweniuje dopóki Go nie zawołamy – wyjaśniają Violain Aufauvre i Eric Huret, członkowie francuskiej wspólnoty Dom Łazarza, która od 25 lat zajmuje się modlitwą wstawienniczą – Nasz krzyk odkrywa najgłębsze pokłady serca, pokazuje korzenie cierpienia, buntu. To czysta prawda. Nie chodzi przecież o krzyczenie na Boga, ale o krzyk do Boga! On nie boi się naszej szczerości. I tak świetnie wie, co czai się w naszym sercu. Ważnym elementem naszej modlitwy jest podprowadzenie ich do tego, by wykrzyczały przed ikoną Zmartwychwstałego swój ból. Ten krzyk jest niesamowicie ważny. Bo wówczas człowiek nie pozostaje na poziomie tłumaczeń, kombinowania, usprawiedliwiania się, ale na jaw wychodzą jego prawdziwe emocje. W krzyku jesteśmy na poziomie bardzo głębokiego cierpienia. I to cierpienie pokazujemy jak na dłoni Bogu. Ewangelista pisze wyraźnie, że gdy Marta spotkała Jezusa krzyknęła: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. Ona nie mówiła: szkoda że Cię nie było. Wiesz, Łazarz chorował, miał gorączkę. W greckim oryginale czytamy, że Marta krzyczała. Statystyczny polski katolik nie jest przyzwyczajony do modlitewnego krzyku. W domu krzyczy: „Mam już tego dość!”, ale zaraz potem klęka do modlitwy i pobożnie składa rączki. To duchowa schizofrenia. Często nie jest to nasza wina. Jesteśmy tak wychowani. Rozmawiamy z Bogiem grzecznie, bez emocji. Tymczasem w Biblii czytamy: „Biedak zawołał a Pan go wysłuchał”. On krzyczał! „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie”. Często w takich opisach znajdujemy greckie określenie krzyku zranionego zwierzęcia, ryku. Ewangelia zawiera opowieść o niewidomym żebraku, Bartymeuszu, który krzyczał: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!
Został wysłuchany.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.