Marynarze, z dala od rodzin, starają się stworzyć na statku namiastkę świątecznej atmosfery. Jednak radości dzielonej z bliskimi w rejs nie zabiorą.
a moich czasów wszystko wyglądało inaczej – wspomina Bronisław Zujewski, kapitan żeglugi wielkiej, który wiele lat temu pływał pod polską banderą na jednostkach należących do Polskiej Żeglugi Morskiej. – Zaczynałem pływać w latach 60. Pływałem w kolejnych dekadach. To były lata świetności naszej floty. PŻM miała ponad dwieście statków i była obecna na niemal wszystkich wodach świata. Statki pływały z polską załogą, więc święta, wprawdzie z dala od domów, też miały polski charakter.
Kolędy z kaseciaka
Na polskich statkach w Wigilię rozbrzmiewały kolędy i choć były to czasy PRL-u, wszyscy śpiewali i łamali się opłatkiem. Na stołach nie brakowało 12 wigilijnych dań. – I tylko tej domowej, ciepłej atmosfery nie było – wspomina kapitan Zujewski. – No bo tego nie dało się zabrać na statek. Wszystko inne mogliśmy sobie sprowadzić. Jeśli jednostka wypływała w rejs, który miał trwać także w okresie świątecznym, zawsze ktoś zadbał o żywą choinkę, albo chociaż sztuczną. W sklepach „Baltony” można było kupić wszystko, nawet to, czego nie było na stołach w naszych domach, więc i potraw wigilijnych nie brakowało. Co jedliśmy tego szczególnego wieczoru i w świąteczne dni, zależało tylko od talentów i wyobraźni okrętowych kucharzy. Zatem w wigilijny wieczór wśród dań królował karp – smażony lub w galarecie, barszcz z uszkami, grzyby, kompot ze śliwek i inne tradycyjne dania. Nie brakowało ciast.
– Były kolędy, był opłatek i tradycyjne życzenia m.in. tego, by przyszłe święta spędzać już w domu z rodziną – opowiada pan Bronisław. – A potem załoga rozchodziła się do kajut. Zbieraliśmy się w kilkuosobowe grupki znajomych i tak spędzaliśmy resztę Wigilii. Każdy stawiał na stole małą plastikową choineczkę, z kaseciaka leciały kolędy, a my snuliśmy opowieści o tym, jak spędzamy święta w swoich domach. Na ogół przy tych pogawędkach nie brakowało jakiejś butelczyny.
Wigilia bez opłatka
Opowieści o polskich Wigiliach na morzu to w pewnym sensie także opowieści o historii polskiej floty, o tym, jak zmieniały się czasy i obyczaje, a postęp techniczny zmieniał sposoby komunikacji między ludźmi. – Ja skończyłem z pływaniem w 2006 roku – mówi pan Wojciech, oficer na statkach pasażerskich pływających pod obcymi banderami. – Ale jako że zawsze pracowałem na dużych jednostkach, gdzie na kilkuset członków załogi tylko ze trzech lub pięciu to byli Polacy, moje święta wyglądały zupełnie inaczej niż te w domu lub na polskich statkach. A jak? Przede wszystkim choinka zawsze była sztuczna, a na stole zamiast dwunastu tradycyjnych dań znaleźć można było kilkadziesiąt różnych potraw charakterystycznych dla kuchni wielu regionów świata. – Pływali z nami Rosjanie, Ukraińcy, Filipińczycy, Tajowie i inni – wspomina pan Wojciech. – Zatem kuchnia serwowała różnorodne dania. Brakowało naszego karpia, ale Filipińczycy jedzą bardzo dużo ryb, więc można było zastąpić go jakimś ich przysmakiem. Choinka zawsze była sztuczna, a życzenia świąteczne musiały obywać się bez opłatka i były dość ogólne. Kapitan życzył wszystkim powodzenia i udanego rejsu. Bardziej swojsko robiło się już po tej części oficjalnej, kiedy załoga rozchodziła się do kajut. Polacy, jak ich poprzednicy w minionych latach na statkach PŻM, rozmawiali aż do późnej nocy, wspominając swoje domowe święta i obiecując sobie, że w przyszłym roku już na pewno spędzą je z rodziną.
Gdynia Radio milczy
Mimo upływu lat nie zmienia się jedno: tęsknota za domem i rodziną. – Ja właśnie ze względu na tę tęsknotę i rozłąkę zrezygnowałem z pływania – przyznaje pan Wojciech. – Na szczęście współcześnie, kontakt z rodziną jest dużo łatwiejszy niż przed laty. Mamy telefony, internet. Można dzwonić, wysyłać maile, łączyć się przez Skype’a i rozmawiać, widząc drugą osobę na ekranie. Jest łatwiej, ale i tak tęsknota męczy człowieka. W Wigilię zawsze wspominałem, jak wyglądały poprzednie święta w gronie rodzinnym, odtwarzałem w pamięci obrazy tych świąt. Tak robi chyba każdy marynarz. Kapitan Bronisław Zujewski pamięta, że jedynym sposobem kontaktu w jego czasach było radio. – W dniu Wigilii radiotelegrafista już od rana był najbardziej obleganą osobą na statku – mówi pan Bronisław. – Każdy chciał skontaktować się z rodziną przez Gdynia Radio albo przez Szczecin Radio. I tak było na każdym polskim statku, więc Radio miało pełne ręce roboty. A te rozmowy były bardzo krótkie, mało prywatne, bo co tu można powiedzieć w kilka minut? Dziś nie ma tej instytucji, która całym pokoleniom łagodziła trudy rozłąki. Zamilkła w 2003 roku. Tymczasem polscy marynarze, choć pływają na ogół pod obcymi banderami, wciąż są na morzach i oceanach całego globu. I w tym roku także wielu z nich spędzi Wigilię i święta Bożego Narodzenia z dala od swoich rodzin. Będą tęsknić i wspominać. Zasiadając do wigilijnej wieczerzy, pamiętajmy o nich.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.