Nie tęsknię za innym życiem

O cudownym uzdrowieniu, smaku chleba i niezrozumieniu u ludzi z Januszem Rembowskim, mieszkańcem wsi Remki, rozmawia Marcin Kowalik.

Reklama

Marcin Kowalik: Jadąc do Pana, dowiedziałem się, że razem z żoną Aleksandrą przeżył Pan już w małżeństwie ponad 50 lat.

Janusz Rembowski: – Jesteśmy 53 lata po ślubie. Nie wiem, jak to jest, że dzisiaj żenią się i po trzech tygodniach czy po roku jest rozpad małżeństwa. Jedno drugiego nie może zrozumieć. Nie przebaczy. Spierają się o małe coś i już jest niedobrze, biorą rozwód i wiążą się z innymi. To widać nawet na wsi. Te stare małżeństwa trwają, a młode, niestety, nie. Choć też zdarzają się dobre.

Przecież każdy popełnia błędy. Popełnię błąd ja, czy żona popełni, to mamy się przez lata nie odzywać? Wystarczy zagadać, pożartować i już jest w porządku.

Czy to nie jest czasem sprawa wychowania?

– Mama i ojciec nauczyli mnie tego. To ja tą drogą idę dalej. I starałem się przekazać to moim dzieciom. Także religijność. Ze swoimi dziećmi zawsze pamiętałem o wieczornej modlitwie. Bo skąd mają czerpać dzieci, których rodzice nie chodzą do kościoła? Takie dziecko jest dzikie. Mam kolegę w moich latach, on nie wie, co to jest Różaniec. A ja pamiętam, jak pojechaliśmy kiedyś nad Wisłę. Tam zobaczyłem, jak w samo południe moja chrzestna klęczała i odmawiała tę modlitwę. To było dla mnie coś wspaniałego, bo wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z wagi Różańca. Młody wtedy byłem, miałem 15 lat. Od tamtej pory odmawiam go, kiedy tylko mogę.

Wiem, że w Pana życiu Bóg interweniował w sposób wyjątkowy.

– To było kilkanaście lat temu. Byłem chory na kamicę moczową. Miałem wielkie boleści w brzuchu. Przez trzy tygodnie pobytu w szpitalu ubyło mi 13 kg. Pamiętam, że taki młody chłopak tak wił się z bólu, że aż pod łóżko się chował. Ja też. Gdy zasnąłem ze zmęczenia w szpitalu, z bólu krzyczałem nawet we śnie. Jak poczułem się lepiej, lekarz wypuścił mnie na przepustkę. Ale w domu ból powrócił. Nie wiedziałem, co robić, za brzuch się trzymałem i w końcu uklęknąłem przed obrazem Miłosierdzia Bożego i modliłem się z wielką ufnością, bo czułem, że już koniec ze mną. Położyłem się na wersalce w ubraniu i zasnąłem. Rano, kiedy się obudziłem, już mnie nie bolało. Jeszcze przez godzinę leżałem, nie dowierzałem, bałem się poruszyć, żeby znowu ból nie wrócił. W końcu wstałem i poczułem się jak nowo narodzony. Chodziłem jakby nigdy nic, a przecież nie czułem, żeby kamienie schodziły. Rozpłynęło się wszystko. Pojechałem do szpitala, zrobili USG i nic nie znaleźli. Tak choroba się skończyła. I jak mam nie wierzyć w Boga? Kiedy odmawiam pierwszą cząstkę Koronki do Miłosierdzia Bożego, zawsze dziękuję za uzdrowienie. Ludzie niektórzy nie wierzą w to, kiedy opowiadam. Niektórym w ogóle o tym nie mówiłem, bo by mnie wyśmiali.

A zdarzało się to?

– Tak. Może niektórzy przez zazdrość wyśmiewają to, co robię. Jest mi wtedy przykro, bo przecież to, co robię, robię z serca i sprawia mi to radość. Tak jak z wierszem, który napisałem na uroczystość beatyfikacji Jana Pawła II. Kiedyś znajomemu wspomniałem o tym, a on wsiadł na mnie jak na ślepego konia. Od trzech lat go nie odwiedzam, żeby go nie drażnić. Tak samo z przydrożnym krzyżem na wsi. Mój ojciec chodził do tego krzyża. Przyprowadzał mnie i kiedy tylko mógł, werbował wszystkie panie. Pamiętam, kiedy byłem dzieckiem, przychodziło ok. 50 ludzi. I śpiewali przy świeczce. A teraz to wszystko zanika. Jak zabrakło starszym paniom zdrowia i poumierały, to młodsze nie przyjdą. Mieszkają blisko, a krzyż był zaniedbany. Zająłem się nim z teściem. Później zająłem się płotkiem. Pojechałem do sklepu. Kupiłem rurki, lilijki. I postawiłem płotek. Ludzie ze wsi dołożyli się do tego, choć i tak składki nie pokryły całości, bo nie wierzyli, że tyle może to kosztować. Ale nie gniewam się o to. Tylko dziwię się, że nie ma kto kwiatków podlać, nie ma kto tego miejsca oczyścić, a Pan Jezus z krzyża błogosławi wszystkim. Nikt tego nie widzi. Nikt nie słyszy. To, co robię przy krzyżu, to ode mnie dla Pana Boga jest. Cieszę się z tego, że Pan Bóg daje mi się tym zająć.

Nikt z młodego pokolenia już Panu w tym nie pomaga?

– Nie, robię to sam, jak starcza mi sił. Być może dzisiaj dzieci za dobrze się mają. I nie zwracają uwagi na takie rzeczy. Pomijają Boga w swoim życiu, byle do przodu. Tak we wszystkich rodzinach zaczęło się dziać. Może to sprawa dobrobytu? Pamiętam, jak po wojnie nie było pieniędzy. Choć nie było konia, tylko krowa została, ojciec sobie radził i jakoś się przeżyło. Raz do szkoły dostałem kromkę chleba. Gdy ją wyjąłem na lekcji, usłyszałem od kolegów i koleżanek: „Daj kawałek, daj kawałek”. I podzieliłem się z nimi. A oni z tego głodu wszystko rozerwali. Mnie została resztka, którą schowałem do tornistra. Wracałem przez pola do domu i jadłem tę resztkę, która już całkiem wyschła. Dopiero wtedy smaku w chlebie się doszukałem! Przekonałem się, jaki smaczny jest. A dzisiaj wybrzydzają, gdy jedzą chleb wczorajszy.

Nie chciałby Pan wieść bardziej dostatniego życia?

– Nie tęsknię za innym życiem. Cieszę się z tego, co urobiłem własnymi rękami. Nie chcę nic ponad to, co mam. Brakuje mi tylko siostry. Zmarła w Nowy Rok 1953 r., miała 17 lat i zostałem sam z rodzicami. Lekarze w Gostyninie nie poznali się. Leczyli ją na tyfus, a to było zapalenie opon mózgowych. Jak przewieźli ją do Warszawy, już było za późno. Pomimo że mam rodzinę, czuję się trochę jak sierota. Zmarł także mój pierwszy zięć. Niedawno drugi. Tak się stało, ale co? Mam gniewać się na Pana Boga?

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7